Rozmowa Dnia: Dr Andrzej Nabzdyk z Pogotowia Ratunkowego we Wrocławiu [POSŁUCHAJ]
320 euro - to kara, która grozi kierowcy za nieustąpienie miejsca pojazdom ratunkowym na autostradzie w Niemczech. Zaostrzony taryfikator mandatów obowiązuje za naszą zachodnią granicą od 19 października. Eksperci wyliczają, że tworzenie tak zwanych korytarzy życia skraca czas dojazdu służb ratunkowych i zwiększa szansę na uratowanie ludzi. Nad zmianami w kodeksie drogowym zastanawia się polski resort infrastruktury. Pan czeka na takie rozwiązanie w naszym kraju?0
Tak, bo to zdecydowanie przyspieszy ruch karetek. My ryzykujemy i ambulansami i naszymi osobami, przeciskając się przez korki. Mamy zerowe porozumienie i jeszcze mniejszą współpracę z niektórymi kierowcami.
Resort zastanawia się nad zmianami, analizuje rozwiązania z Niemiec, Węgier czy Czech. Czego by Pan oczekiwał?
Te rozwiązania z krajów niemieckojęzycznych mają swój głęboki sens. Prawidłowe oznakowanie, a jednocześnie stała, pozytywna reklama pewnych zachowań - to zdecydowanie przyspiesza ruchy, a pomoc na miejsce zdarzenia dociera szybciej. I trzeba oznakować, i opisać, a czasami - też ukarać.
W Austrii i Niemczech są dokładne oznakowania - jest narysowane, co kierowca powinien zrobić. Na stronie Radia Wrocław publikowaliśmy ostatnio film strażaków, którzy ostatnie kilkaset metrów musieli przebiec, by dotrzeć na miejsce wypadku (CZYTAJ WIĘCEJ). Ile pańskim zdaniem powinien płacić ktoś, kto utrudnia przejazd służbom?
Prywatnie uważam, że ta kara, która jest w Niemczech, jest adekwatna. Stać nas na samochody, stać nas na paliwo, ale chcemy także własnego bezpieczeństwo. Myślę, że 1000-1500 zł, to i tak nie jest wielka cena, jeżeli w grę wchodzi w czyjeś życie.
W Niemczech jest też utrata prawa jady na miesiąc.
Tak - nie nauczyłeś się, nie wiesz - tracisz prawo jazdy.
Czy w sytuacji kierowca, który widzi wypadek zwalnia, wyciąga telefon, robi zdjęcia albo filmik - czy to już nie powinna być postawa do tego, by dać mandat? Brakuje wyobraźni? Wyszkolenia?
Kara za użytkowania telefonu komórkowego jest w kodeksie - to tylko problem egzekwowalności. Bądźmy wszyscy ludźmi - jak sprawnie przejadę, to tamci też ruszą.
Z jednej strony kierowcy zwalniają i robią zdjęcia, jak są świadkami wypadków, z drugiej - jeżeli oni potrzebują pomocy - żądają, by pogotowie było natychmiast.
To podstawowy problem - w naszym społeczeństwie jest historyczne przyzwyczajenie, by traktować pogotowie jak przychodnię na kółkach. A dzisiaj to ratownictwo medyczne, jedna ze służb ratunkowych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Służba, która rusza na pomoc, gdy ktoś jest w zagrożeniu życia.
Nie każdy potrafi ocenić, czy jest w zagrożeniu życia, czy nie.
Trzeba umieć nawiązać prawidłową relację z dyspozytorem. On ma swoją procedurę, musi zebrać wywiad, zadać serię pytań, a jednocześnie jego decyzja jest w pewnym sensie wiarygodna, bo działa w oparciu o procedury. Ratownictwo jest dla tych, którzy potrzebują natychmiast pomocy. Działanie dyspozytora jest ściśle monitorowane, podobnie jak działanie karetek. To widać, słuchać i czuć. Jeżeli ktoś tego nie rozumie,, będzie się skarżył i mówił, że karetka jechała 2 czy 3 godziny. Ale jak nie ma zagrożenia życia, to inne wyjazdy są pilniejsze.
Po pierwsze, najważniejsze - każdy musi pomoc sobie sam, poprosić o pomoc sąsiada. A dopiero później sięgnąć po system. U nas od razu sięgamy po system, a potem wszyscy się dziwią, ze karetek nie ma, że kolejki na SOR-ach, że do specjalisty nie można się dostać.
Ile karetek obsługuje Dolny Śląsk?
108 na 4 mln osób.
A Wrocław?
24. We Wrocławiu wszystkie są w ruchu, w rejonie jest nieznacznie lepiej - ale tam wyjazdy się zdarzają, które trwają ponad 2 godziny.
Nadchodzi weekend przed 1 listopada, wiele osób ruszy na drogi. Czy pogotowie specjalnie się do tego przygotowuje?
Nie ma takiej szansy. Raz, że nie mamy rezerw, dwa - też jesteśmy ludźmi, też chcemy gdzieś pojechać. W sytuacjach specjalnych na cmentarzach ustawia się punkty medyczne, które udzielają pomocy doraźnej.
Brakuje w pogotowiu ratowników, lekarzy?
Żyję i pracuję wśród ludzi, którzy pracują po 250-300 godzin. Chcielibyśmy pracować po 160 godzin.
Jest taki sam problem, jak z rezydentami - brakuje pieniędzy w systemie?
To też ważny element, ale ludzie są podstawowym elementem. Sprzęt jest, zaczyna się problem często demotywujących kontaktów międzyludzkich. Pacjenci są często roszczeniowi, wymagają. Zapominamy, że jesteśmy we wzajemnych relacjach.
Ostatnio informowaliśmy o dramacie w Jeleniej Górze - ambulans nie dojechał na czas, pacjent zmarł (CZYTAJ WIĘCEJ). Dlaczego dochodzi do takich sytuacji?
Akurat w tym przypadku wyjaśnienie jest bardzo proste - system jest teleinformatyczny - widać w każdym momencie, co gdzie robił, a dyspozytor wysyła najbliższą dostępną karetkę. W tej sytuacji karetka jechała z odległości 50 kilometrów. To że nie było lekarza, to dzisiaj norma. Tam jest ratownik, wysoko kwalifikowany człowiek po studiach, który studiuje ratowanie życia. Ratowanie życia, a nie leczenie - to dwie różne rzeczy. Lekarzy jest coraz mniej, lekarze nie garną się do tego, to nisko płatna praca, czasem niewdzięczna.
Jedna krótka rada na koniec. Jeżeli będziemy zmuszeni w ciągu zbliżających się dni, by skorzystać z systemu ratunkowego, to jak sobie nawzajem pomóc?
Najważniejsza prośba - zatrzymać się, zobaczyć co trzeba zrobić, a następnie nawiązać kontakt z numerami alarmowymi, spokojnie czekać na infolinii, nie wyłączać się. Po trzecie - jak się odezwie dyspozytor, słuchać, odpowiadać krótko na pytania - od tej rozmowy zależy tempo i jakość pomocy. Być może dyspozytor będzie prosił o udzielanie pomocy na miejscu, instruując dokładnie. Musimy ze sobą współpracować.
POSŁUCHAJCIE:
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.