Colours of Ostrava – I dzień za nami
Wczoraj po godzinie 18.00 oficjalnie rozpoczął się 16. festiwal Colours of Ostrava. Z głównej sceny tegorocznych zmagań (Česká Spořitelna Stage ) popłynęły słowa powitania, morze confetti, a z nieba lał się 30-stopniowy żar.
Jeszcze przed otwarciem, na Drive Stage mogliśmy obserwować pierwszego bohatera tegorocznych zmagań. I chociaż nazwa sugeruje wyraźnie południowy kierunek, Balkansambel to Czesi z krwi i kości. Zgodnie z nazwą, zakochani z dokonaniach Bregovica i pokrewnych mu artystów, zaprezentowali kilkunastominutowy, skoczny set, przewidywalny i przyjemny.
Birdy, a więc pierwsza gwiazda tegorocznego festiwalu, set rozpoczęła od dynamicznego „Running”, taksując przy tym publiczność, jakby chciała sprawdzić, czy Ostrawa gotowa jest na kolejne ciosy. Intymny i z mocą wyśpiewany przy akompaniamencie pianina „People Help the People”, zagrana ze świetnym pulsem „Silhouette”, naturalnie przechodząca w „Running Up That Hill” - nie trzeba było zamykać oczu, wypisz, wymaluj - Kate Bush. I chociaż Birdy (Jasmine van den Bogaerde) ma zaledwie 21 lat, ze sceny emanowała naprawdę duża klasa, spokój i radość. Emocje widoczne na twarzy i w oczach Birdy, znalazły ujście w muzyce, a takie występy przechodzą do legendy nie tylko tej konkretnej edycji.
Dalej pierwsza i do tego bardzo udana wizyta na Arcelor Mittal Stage. Wokalna furia z odrobiną uśmiechu i zapraszające do tańca saksofonowe wrzaski czyli Melt Yourself Down. Londyński kolektwy, do którego jakiś czas temu przynależał ceniony saksofonista Shabaka Hutchings, choć już bez niego w składzie, nadal prezentuje zwichrowany miks afrobeatu, alternatywnego jazzu i punkowych zaśpiewów, w których czuć ducha hindi. 2 skromne zestawy perkusyjne, 2 saksofony barytonowe, bas i głos – zresztą przy tym ostatnim warto się zatrzymać. Tak się składa, że podczas wczorajszego występu, Kushal Gaya miał na sobie koszulkę zespołu ZU. Włosi, których podziwialiśmy na OFF-ie, we wrocławskim Firleju i przed rokiem TU w Ostrawie, stanowią inspirację może nie wprost, ale charakterystyczny dla Massimo Pupillo i Luki Mai gniew idący prosto z trzewi, też obecny jest w muzyce Melt Yourself Down.
Wracamy na scenę główną, a tam już na zakladce kończącego się występu londyńczyków (na szczęście w Ostrawie odległość między poszczególnymi scenami jest niewielka), swój show rozpoczęli alt-J. Trzeba przyznać, że muzycy zaprezentowali okazałą oprawę sceniczną, w formie słupów świetlnych, sterowanych muzyką. Niestety z mojej perspektywy to właściwie jedyna rzecz, o jakiej można wspomnieć w kontekście tego występu. Reszta to mało indywidualny pop z nieco alternatywnym posmakiem, odegrany na stojąco.
Feroucious Dog. Kopiuj-wklej pierwszą część ostatniego zdania, z tym, że pop należy zamienić na ska/punk/pieśni angielskich doków. I o ile są to znane chwyty, to jednak w wydaniu koncertowym, umiejętne podane (czytaj z energią i charyzmą), potrafią zyskać drugie życie. I rzeczywiście, 6-osobowy skład, wywodzący się z Warsop, a więc miejscowości leżącej u podnóża lasu Sherwood, doczekał się gromkiego wywołania na bis. Proste jak bat gitarowe zagrywki, kilka pociągnięć smyczkiem, basista grający przez godzinę te same 3 akordy – w połączeniu z dziką, łotrzykowską energią i scenicznym tańcem, który szybko udzielił się wszystkim festiwalowiczom – wystarczyło. Kto pamięta choć fragment refrenu, melodię – zazdroszczę i okazuję szacunek. Kto ma zakwasy w łydkach – przybijam piątkę.
Wielki finał. Imagine Dragons, a więc petarda koncertowa. Nie wirtuozi, po prostu sprawni instrumentaliści, którzy udowodnili, że mają dużo więcej ciekawszych rzeczy do zaprezentowania (np. „Walking the Wire”) niż tylko singlowe „Believer” i „Radioactive”, zagrane odpowiednio na zakończenie i na bis. O ile setlistę można w mniejszym/większym stopniu przewidzieć, o tyle to co wyprawiał będzie Dan Reynolds – nie ma szans! Od krótkiej opowieści o kłopotach zdrowotnych, po śpiewy i tańce z publicznością w „Yesterday” i zaproszenie przypadkowego chłopaka, z którym po chwili rzucił się na ręce rozentuzjazmowanego tłumu. Dramaturgię występy budowały też wplatane covery, „Forever Young” (choć nie Dylana) i wyskakany (jak widać poniżej) „Song 2”. Dla samych scenicznych popisów warto to zobaczyć, a w połączeniu z przebojowymi melodiami, radością i pasją bijącą od zespołu i zwielokrotnioną sumą powyższych u Reynoldsa - zwyczajnie to trzeba przeżyć.
Dziś mniej skakania, a więcej muzyki do spokojnej degustacji. W rolach głównych Norah Jones, Michael Kiwanuka i King Creosote.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.