Zamiast włosów trzeba ścinać koszty. Czy idą kiepskie czasy dla fryzjerów?
Kiedy po dwóch miesiącach przerwy Główny Inspektor Sanitarny pozwolił na wznowienie działalności zakładom fryzjerskim - zainteresowanie było ogromne. Ale kolejki do zmiany fryzury są już coraz mniejsze. Do większości legnickich salonów wystarczy rano zadzwonić, by już popołudniu usiąść na fotelu. Obroty są jeszcze nieco wyższe, ale to kwestia dni. Fryzjerzy chcieliby, żeby potem klienci odwiedzali ich tak często jak przed pandemią, ale - po nasyceniu rynku - obawiają się, że będzie gorzej. Mało tego - za ostatnie dwa miesiące łączne zyski są mniejsze - czasem nawet o połowę.
- Dziś w wielu zakładach zdarza się, że wszystkie fotele stoją puste - tłumaczy Przemysław Godek, właściciel salonu fryzjerskiego:
- Był bardzo duży napływ klientów. Od 8. rano nawet do 22. do nocy się strzygło. No a dziś obroty spadły już, ponieważ klienci się wystrzygli. Przez te dwa miesiące, co siedzieli w domach, już się sami nawet strzygli. Widać, że ten kryzys, ta recesja zaczyna powolutku nas dotykać - dodaje Godek.
Członkowie legnickiego Cechu Rzemiosł szacują, że duże obroty tuż po zniesieniu obostrzeń nie zrekompensowały im strat wywołanych pandemią. W niektórych zakładach łączne przychody za dwa miesiące są mniejsze nawet o połowę.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.