BRACIA ***
„Bracia” są filmem dobrze zagranym, świetnie zrealizowanym i niezwykle poprawnym w przesłaniach. Niczym zamykająca seans piosenka U2 i wiele utworów z ostatnich płyt U2. Bylibyśmy wzruszeni i poruszeni, gdybyśmy nie słyszeli podobnych melodii w lepszym wykonaniu i gdybyśmy nie przewidywali od pierwszych taktów jak będzie wybrzmiewał finał.
„Bracia” są reklamowani jako trójkąt miłosny. Żona wojskowego zbliży się do jego brata, który wyszedł na przepustkę z więzienia, sądząc, że mąż zginął w Afganistanie. Plakaty nie zdradzają zbyt wiele, skoro podobny rozwój wypadków możemy przewidzieć od pierwszych minut filmu, gdy cała rodzina zbiera się, a potem kłóci, przy świątecznym stole. Nie jest też tajemnicą, że główny bohater nie zginie na wojnie, a zostanie uprowadzony przez talibów. Dramat rodzinny i perypetie z frontu pokazywane są równolegle. Amerykanie przerobili świetnie przyjęty film duńskiej autorki Susanne Bier na bardzo hollywoodzką modłę. Reżyser Jim Sheridan nie zapewnił poziomu „Mojej lewej stopy”.
„Braci” oglądałem z rosnącym bólem po bezpowrotnie straconym wieczorze. Nie pomogło uczestnictwo znakomitego aktorsko trójkąta. Natalie Portman nie udało się tchnąć życia w papierową postać żony, która teoretycznie powinna być centrum miłosnego dramatu, ale przypomina przesuwanego na planszy pionka. Jakie motywacje każą matce dwóch słodkich dzieci dzielić dom z coraz bardziej odizolowanym od rzeczywistości oficerem ? Jakiego ukojenia szuka w ramionach emocjonalnie pogubionego członka rodziny ? Tobey Maguire w roli męża dobrze wypada w scenach szaleństwa, wówczas widz może rzeczywiście być przerażony i spodziewać się najgorszego. Jake Gyllenhall jako brat wojskowego przekonuje jedynie jako rodzinne enfant-terrible. Sceny z ojcem, który jest dumny z jednego syna, a wstydzi się drugiego, są jednak banalne.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.