Rozmowa Dnia: Grzegorz Bral: Czuję, że jest wola, by kontynuować Brave Festival
POSŁUCHAJ ROZMOWY DNIA z założycielem teatru Grzegorzem Bralem:
Dariusz Wieczorkowski: W studiu dziś pan Grzegorz Bral, myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że twórca znanego na całym świecie wrocławskiego teatru Pieśń Kozła.
Grzegorz Bral: Lubię mówić, że jestem współtwórcą i dyrektorem. Lepiej, żeby ludzie wiedzieli, że nie sam zakładałem ten teatr.
D. W.: No, można tak powiedzieć, współtwórca-dyrektor. Przygotowując się do tej rozmowy policzyłem, że w tym roku miną 23 lata waszej działalności. Patrzę na pana oczy, patrzę w pana oczy. Jest pan wzruszony?
G. B.: Nie (śmiech).
D. W.: Aha. Możemy kończyć w taki razie.
G. B.: Dobra, reklamę poprosimy.
D. W.: Spodziewał pan się takiego sukcesu? Tego, że to tak długo będzie trwać, ta historia?
G. B.: A skąd. Wie pan co, ja w ogóle nie jestem też reżyserem, to znaczy nie kształciłem się jako reżyser, nie wyobrażałem sobie, że będę reżyserem. Tak mnie życie jakoś ustawiło. Może i dobrze. Koledzy w pewnym momencie po pierwszym spektaklu, który zrobiliśmy we Wrocławiu w 1996 roku, mówią: ,,ty zejdź ze sceny, stań tam i mów nam jak nam tu idzie''. I tak to się zaczęło.
D. W.: A pamiętam pan jak to się zaczynało? W bólach? Czy to raczej było tak, że się nie napinaliście, mówiąc kolokwialnie, i dzięki temu jakoś to fajnie poszło?
G. B.: Wie pan co, to jest dokładnie tak, jak pan mówi. Myśmy się nie napinali.
D. W.: Jakbym tam był, po prostu.
G. B.: Tak (śmiech). I powiem panu też, że nie miałem pomysłu. Przecież człowiek nie patrzy w przyszłość. Ja nie jestem jasnowidzem. Ja nie wiem jak będzie, co będzie, czy to się uda, czy to się nie uda. Z kolegami po prostu żeśmy pracowali i pamiętam taki moment, gdzie po pierwszym spektaklu, właściwie, który powstał chyba w 17 czy 18 osób, praktycznie wszyscy odeszli. Ja tak siedziałem któregoś razu i myślałem sobie, co dalej zrobić. I moja koleżanka, która teraz robi fajną karierę filmową, Ania Krotowska, mówi do mnie: ,,nie poddawaj się, rób to dalej''. I wtedy zaprosiłem ludzi i zrobiliśmy Kroniki. I Kroniki - obyczaj lamentacyjny wywieźliśmy w całkowicie przypadkowy sposób do Edynburga w 2004 roku. No i się nagle okazało, że winda do nieba. Pojechaliśmy po prostu w świat z tym spektaklem. To był krótki spektakl, niezwykle dynamiczny i strasznie się ludziom podobał. Tak naprawdę od tego sie zaczęła ta duża, międzynarodowa kariera.
D. W.: No właśnie, ale potrafi pan, jeżdżąc, latając po całym świecie z zespołem, z teatrem, spojrzeć momentami na to z boku i powiedzieć sobie, przyznać, że faktycznie wyszło, sukces?
G. B.: Nie, nie ma czegoś takiego w teatrze.
D. W.: A satysfakcja?
G. B.: Satysfakcja bywa w momentach poszczególnych. Ale potem trzeba wracać do roboty. To nie jest tak, że taki sukces niesie. My nie jesteśmy takim teatrem, który co tydzień jest gdzieś indziej, Szanghaj, Pekin, Japonia.
D. W.: To byłoby trudne.
G. B.: To byłoby trudne. Jeździmy, co prawda. I muszę powiedzieć, że chyba jesteśmy jednym z dwóch, trzech największych towarów eksportowych polskiego teatru, ale to jednak wracasz i wracasz do roboty. To nie jest tak, że można usiąść i cieszyć się, i mieć poczucie spełnienia. Myślę, że nawet amerykańscy, wybitni aktorzy ciągle w dojrzałym wieku chodzą na castingi. Tu jest dokładnie tak samo. To tylko z perspektywy zewnętrznej wydaje się, że to są jakieś sukcesy, osiągnięcia, ale człowiek o tym nie myśli. To się przydarza czasami, fajnie, i naprawdę to trwa pół dnia, dzień, taka satysfakcja, a potem trzeba wracać do roboty.
D. W.: Ale to dobrze, bo się rozwijacie. Jest pan też twórcą Brave Festivalu. W tym roku go nie zobaczymy, jedynie Brave Kids, który trwa. Rozmawiał pan z panem prezydentem Jackiem Sutrykiem na temat finansowania tego festiwalu?
G. B.: Nie, jeszcze nie rozmawiałem, ale wydaje mi się, że jest wola. Dostałem informacje, tak zwane zakulisowe, że przecież ustalenia były takie, że co dwa lata, więc czekam cierpliwie, wydaje mi się, że to będzie okej, wydaje mi się, że za dwa lata to może się przydarzyć. Nie wiem tego jeszcze na sto procent, ale muszę powiedzieć, że tak jak w styczniu miałem taki moment, że bardzo zwątpiłem, tak teraz mam poczucie, zwłaszcza, że pan prezydent objął patronatem Brave Kids, co mnie bardzo cieszy. Nie wiem jeszcze, czy uda mu się przyjść na otwarcie, właściwie na finał, 9 lipca, ale to nawet nie jest takie ważne. Najważniejsze jest to, że jest przychylność, dostaliśmy bardzo piękny list, że sekunduje temu projektowi, że to jest cudowny projekt, że trzeba by dzieciaki z całego świata dobrze się czuły we Wrocławiu. No więc takie mam poczucie, że chyba będzie dobrze.
D. W.: Czyli ważna deklaracja. Teoretycznie w przyszłym roku powinniśmy zobaczyć Brave Festival ponownie w stolicy naszego regionu. Kiedyś powiedział pan, że zawsze chciał stworzyć antyfestiwal. Brave Festival to jest antyfestiwal?
G. B.: Brave Festival to już się stał festiwal, bo każda nisza staje się w pewnym momencie klasyką. Ale ciągle mi się wydaje, że to jest antyfestiwal z jakiego powodu, ponieważ my nie wyciągamy rąk po ludzi, którzy naturalnie tworzą festiwale, czyli sławy, gwiazdy, Opener gdyński, jakieś inne festiwale, czy Boska Komedia w Krakowie, Teatralny Festiwal i tak dalej. Nawet dialog tutaj wrocławski, który mam nadzieję, że wróci, słyszałem, że wróci w przyszłym roku jubileuszową dziesiąta edycją. Nawet spotkałem Panią Krystynę Meissner kilka tygodni temu w Warszawie i mówiła, że tak, że ona się przygotowuje programowo i tak dalej, więc bardzo się cieszę. A Brave sięga tak naprawdę do ludzi, którzy są, my to nazywamy, marginalizowani, wykluczeni, którzy nie funkcjonują w szerokim obiegu, publicznym, popularnym, muzycznym czy teatralnym czy jakimś takim performatywnym. W związku z tym, że zajmują się tak naprawdę swoim losem, przetrwaniem, korzystaniem ze sztuki, korzystaniem ze zjawisk performatywnych, jako pewnego narzędzia i wręcz broni do tego, żeby przetrwać.
D. W.: Pytam o to, czy to faktycznie jest antyfestiwal, dlatego, że śledzę od początku historię tej imprezy, pamiętam pierwsze edycje, na których byłem i wy nie pokazywaliście ładnych rzeczy, to też wsadzam w cudzysłów, co było w pewnym sensie nowością i tak zastanawiam się, czy właśnie od tego możemy dojść do tej pana idei, że zwraca pan uwagę na to, że ten świat nie jest taki kolorowy, chociażby poprzez sztukę.
G. B.: Mnie się wydaje, że Brave Festiwal jest jednym z najbardziej progresywnych, jak to jest takie modne słowo w tej chwili, festiwali na świecie, ponieważ my w tej chwili wszyscy stoimy przed gigantycznym dramatem i zagrożeniem ekologicznym, środowiskowym, to wiemy. Ale dla mnie zagrożenie jakby środowiska, zagrożenie kryzysem cieplarnianym, zagrożenie ilością śmieci, zagrożenie oceanów, wycinanie dżungli amazońskiej i tak dalej to jest tylko 50% problemów. Drugie 50% problemów to są postawy ludzkie, czyli to, czy potrafimy zachować to, co jest rdzenną kulturą świata, to, co jest prawdziwym krwiobiegiem. Bo wiadomo, że kultura popularna to jest taki trochę dodatek. On oczywiście najwięcej kosztuje i najwięcej zdobywa pieniędzy, ale dla mnie istotą jest to, żeby tak, jak giną gatunki zwierząt, nie ginęły gatunki kulturowe.
D. W.: No właśnie, bo powiedział pan też jeszcze jeden cytat, już ostatni, drugi, ale ostatni, że poprzez sztukę możemy bronić świata, w którym żyjemy. To jest niezbędne, by bronić?
G. B.: Tak, absolutnie. Wie pan co, stykam się ostatnio z różnymi ludźmi, którzy reprezentują tak zwaną finansjerę, czy też ja nawet używam, że taki rodzaj zachłanności świata, którzy robią potężne interesy i tak dalej, no wielkie zagrożenie, wielkie zagrożenie.
D. W.: A uwrażliwia ich pan, jak już się pan z nimi spotyka?
G. B.: Nie, to w ogóle nie da rady, to jest dosyć przegrana sprawa. Ale pamiętam taki cytat z Dalajlamy, który powiedział, że świat potrzebuje więcej poetów, kochanków, marzycieli, niż biznesmenów i polityków. Nie chcę oczywiście nikogo krytykować, bo to trochę nie w moim stylu, ale rzeczywiście tak jest. Bardzo potrzebujemy tych ludzi, którzy, tak jak farmerzy z Kolumbii, którzy w zeszłym roku byli na festiwalu, którzy przy pomocy piosenek i opowieści bronią się przed tym, żeby nie wykorzeniano ich z rolnictwa tradycyjnego, które uprawiają, a to rolnictwo jest zagrożone z powodu mafii narkotykowych. No i mamy, że tak powiem, straszliwy krąg przemocy i wykluczenia.
D. W.: To pan ma trochę taką duszę romantyka, jak pana słucham i obserwuję.
G. B.: Utopisty...
D. W.: Też. Spotykam się dziś nie bez powodu, bo właśnie dziś wieczorem i przez najbliższe dwa kolejne dni w Radiu Wrocław będziecie wystawiać kultowe już Pieśni Leara, ale też najnowsze dzieło Raport Kasandry. Jak pan myśli, dlaczego widzowie tak mocno polubili ten pierwszy tytuł, ale może nawet pokochali?
G. B.: Wie pan co, nie można chyba nieskromnie mówić o własnej pracy, ale ponieważ ta premiera była w 2012 roku i mam już do tego dużo dystansu, wydaje mi się, że to jest jakiś taki utwór, te Pieśni Leara, jakieś takie dzieło niezwykle dobrze skomponowane. To znaczy, nie wiem jak inaczej to powiedzieć, że tam po prostu się wszystko zawiera, co się w doskonale skomponowanym dziele powinno zawierać. I tylko mam taką opowieść, że po prostu widz to czuje. Widz czuje pewnego rodzaju perfekcję, bo to jest połączenie fantastycznej struktury z wielką emocjonalnością. Niezwykłe połączenie, ja to mówię takiego Dionizosa z Apollem. Gdzie jest wspaniała struktura, a jednocześnie jest taka nieokiełznana dzikość i prawda emocjonalna w środku.
D. W.: A może jest tak, że ludzie widzą siebie w tym spektaklu, swoje problemy. miłość, tęsknotę za miłością, jakąś wrażliwość.
G. B.: Wie pan co, myślałem o tym często, ponieważ jednym z najważniejszych, najbardziej istotnych motywów w tym spektaklu jest utrata ojca przez córkę. Bo my eksponujemy bardzo mocno wątek Kordeli i Leara. Wydaje mi się, że ludzie, szczególnie kobiety, bardzo często identyfikują się z tym brakiem ojca w ich życiu. I to nie jest oczywiście wszystko na temat tego spektaklu, ale jak pan mówi o tej identyfikacji, to mam wrażenie że dużym aspektem jest właśnie to, że my pokazujemy dziewczynę, która w prawdziwy sposób wyraża rozpacz z powodu tego, że jej ojciec w jej życiu nigdy nie był obecny.
D. W.: A jest bardzo ważny. Paradoksalnie, pomimo tego, że ona o tym nie wie.
G. B.: No, każdy ojciec jest ważny.
D. W.: Dlatego to podkreślam. Przed wami światowe tournee. Wystąpicie między innymi w londyńskim The Globe. To jest duże wyróżnienie?
G. B.: Największe. To znaczy to jest najważniejsza, najpoważniejsza instytucja szekspirowska świata, niejako kolebka. Przecież ten Globe, do którego my jedziemy, jest dokładną repliką Szekspira, szekspirowskiego The Globe, tylko, że on był po drugiej stronie tamizy, po drugiej stronie muru, on był jakby na Shoreditch, w tamtych czasach poza Londynem. To jest dokładna kalka, dokładna replika, w dalszym ciągu z otwartym dachem, w dalszym ciągu z małą sceną, w dalszym ciągu z widzami, którzy na stojąco oglądają spektakl, w dalszym ciągu z widzami, którzy mają prawo ten spektakl w trakcie komentować.
D. W.: Czuje Pan adrenalinę?
G. B.: Czuję adrenalinę, ale bardziej czuję taka radość z tego powodu. Kilka lat temu, chyba z siedem, osiem lat temu, z Makbetem chyba Maja Kleczewska była w The Globe i wydaje mi się, że bardzo niewiele tych polskich teatrów ma zaszczyt wystąpić na deskach The Globe. Bardzo się cieszę zwłaszcza też, że to jest w ramach takiej konferencji, którą Globe i Instytut Teatralny sobie wymyślili, Szekspir i Polska, czyli jak ten Szekspir w Polsce jest pokazywany. Będą dwa tłumaczenia nowe, będzie konferencja na ten temat, czyli studium o Hamlecie i Śmierci Ofelii, Wyspiański. Wyspiański przebija się do Brytyjczyków, bardzo się z tego powodu cieszę, bo to wielka zaległość, zresztą wydaje mi się w ogóle, że polska dramaturgia, ona zasługuje na dużo większe przełożenie na zachodnie języki
D. W.: Czego w takim razie życzyć Grzegorzowi Bralowi?
G. B.: No, żebyśmy dalej jeździli po świecie i mało tego, i żebyśmy może znaleźli swoje miejsce, prawdziwy teatr we Wrocławiu, bo właśnie w tych dniach, jutro, pojutrze, opuszczamy po 17 latach, po 18 latach swoje miejsce na Purkyniego.
D. W.: Ale będziecie przy Karkonoskiej w Radiu Wrocław.
G. B.: Będziemy u Was, tutaj w Radiu przy Karkonoskiej. Na razie biura tylko.
D. W.: Od czegoś trzeba zacząć.
G. B.: Od czegoś trzeba zacząć.
D. W.: Powiedział Grzegorz Bral, współtwórca znanego na całym świecie, tak, zaryzykuję to stwierdzenie, wrocławskiego teatru Pieśń Kozła. Bardzo dziękuję za spotkanie.
G. B.: Dziękuję Bardzo.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.