Chcieli pociągu i protestowali. Pociąg jest i... wezwanie na policję też
Policjanci zarzucają im złamanie kodeksu wykroczeń, za co grożą mandaty nawet do 500 złotych. Paradoksalnie to właśnie po proteście w Raszówce Koleje Dolnośląskie i reprezentanci Urzędu Marszałkowskiego w trybie pilnym doprowadzili do tego, by pociągi zatrzymywały się na wiejskich stacjach między Legnicą a Lubinem.
- Tylko, że władza przyznała nam rację, dostosowując rozkłady jazdy tak, abyśmy nie byli wykluczeni komunikacyjnie - podkreśla jeden z protestujących. - Protest był jak najbardziej skuteczny, ponieważ od 17 czerwca pociągi zatrzymują się. Jeżeli chodzi o uczestnictwo w proteście to sam miałem w tym indywidualny cel, ze względu na to, że mój syn dojeżdża na studia do Wrocławia. Raz na tydzień woziłem go do Legnicy w piątek - żeby pojechał. A w niedzielę - żeby go sprowadzić do domu.
ZOBACZ, POSŁUCHAJ: Pociąg Legnica-Lubin nie dojechał do celu. Mieszkańcy zablokowali przejazd
Uczestnicy manifestacji już zapowiedzieli, że ewentualnych mandatów nie przyjmą, a jeśli będzie trzeba, to sprawiedliwości zamierzają dochodzić przed sądem.
- Dotyczy to naszego protestu, który tu się odbył w związku z niezatrzymywaniem się pociągów na naszej stacji. Prawdopodobnie chcą nas przykładnie ukarać za sprawę, którą wygraliśmy, bo po kilku dniach te pociągi, które wcześniej zniknęły, po kilku dniach znalazły się w rozkładzie. Zatem generalnie my tu rację mamy.
Mieszkańcy są przekonani, że dzisiejsze przesłuchania to tylko fragment większej układanki. Dwa tygodnie temu, gdy - za sprawą protestu - do Lubina nie wjechał pociąg inaugurujący połączenia kolejowe, prezydent miasta Robert Raczyński zapowiedział, że schwyta sprawców i - to cytat - wybatoży ich.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.