R.E.M. "Live"
Trudno o prostszy i bardziej adekwatny komunikat. Nowa płyta grupy R.E.M. nazywa się „R.E.M. LIVE”. Tak po prostu. A jak fantastyczny potrafi być ten zespół na żywo wiedzą choćby ci, którzy cztery lata temu wybrali się do warszawskiego Torwaru. Wiem, bo tam byłem. To był wieczór z gatunku niezapomnianych. A jednak tak się jakoś złożyło, że dotąd R.E.M. nie mieli w swej dyskografii albumu koncertowego. Owszem, były koncertowe DVD, były pojedyncze nagrania „live” porozrzucane po singlach i rozmaitych składankach, ale płyty nie było - do teraz.
Swoją drogą nie jest do końca jasne dlaczego zespół zdecydował się ją wydać. Mówi się, że to sprawa zobowiązań kontraktowych. Albo że w ten sposób R.E.M. kupują sobie trochę czasu potrzebnego do ukończenia nowej płyty studyjnej. Dla nas to bez znaczenia, bo – jakie by nie były prawdziwe powody - dostajemy prawie dwie godziny muzyki zagranej przez zespół, który jest w świetnej formie.
(Posłuchaj audycji Polskiego Radia Wrocław o tej płycie):
Płyta ukazuje się w momencie dla zespołu dość szczególnym. Poprzedni album „Around The Sun” spotkał się bowiem z bardzo chłodnym przyjęciem, chyba najgorszym w całej historii zespołu, a przecież R.E.M zawsze byli pieszczochami krytyki i publiczności. Tymczasem recenzje płyta miała kiepskie, no i w Ameryce kupiło ją zaledwie 232 tys. osób. A przecież w swych najlepszych czasach R.E.M. sprzedawali i po kilka milionów płyt, więc - mimo, że zespół nigdy nie stawiał wyników sprzedaży na pierwszym miejscu w hierarchii spraw istotnych - ten fakt musiał jednak zaboleć.
Michael Stipe przyznał zresztą niedawno, że takie przyjęcie go skonsternowało. Basista Mike Mills powiedział, że lubi tę płytę, choć wyszła nie do końca tak, jak sobie muzycy zaplanowali. Czy było rzeczywiście tak źle? Przy okazji „R.E.M. LIVE” możemy świeżym okiem spojrzeć na ten album. Bo jest tu aż sześć piosenek z „Around The Sun”. Czyżby więc muzycy chcieli nam w ten sposób pokazać, że było tam jednak trochę dobrych piosenek? No, może nie do końca o to im chodziło. Po prostu koncert, który teraz otrzymujemy był fragmentem trasy promującej „Around The Sun”. Bo koncert trochę poleżał sobie na półkach zanim zapadła decyzja o jego opublikowaniu. Koncert? Należałoby raczej powiedzieć: koncerty, gdyż całość zlepiono z dwóch występów z 26 i 27 lutego 2005 r., a więc sprzed dwóch i pół roku. I to jest jeden z powodów do spekulacji dlaczego płyta ukazuje się właśnie teraz.
„R.E.M. LIVE” to wydawnictwo potrójne. Mamy tu dwie płyty CD i jedną DVD. Pierwsza płyta CD zawiera koncert właściwy - 17 piosenek. Druga to bisy w ilości pięciu sztuk. No a na pojedynczej płycie DVD mieści się już cały koncert - żeby było jasne, to ten sam koncert. W sumie otrzymujemy więc 22 piosenki, dominują – jak już wspomniałem - te z „Around The Sun”, ale materiał jest przekrojowy i większość płyt ma tu swojego reprezentanta. Najstarszą piosenką jest „Don’t Go Back To Rockville”, jeszcze z 1984 r., najnowszą (i w pewnym sensie najciekawszą, bo wcześniej nigdzie nie publikowaną) „I’m Gonna DJ”.
Może ich płyty gorzej się sprzedają, ale R.E.M. to wciąż wielka firma. W marcu tego roku przyjęci zostali do Rock’N’Roll Hall Of Fame, a więc do słynnej Rock’n’rollowej Galerii Sław. I ciekawe, że wraz z nimi przyjęta została tego samego dnia również Patti Smith, a więc artystka, która była jedną z największych inspiracji zespołu. Michael Stipe przyznał nawet, że zajął się muzyką po wysłuchaniu jej płyty. Smith powiedziała z tej okazji, że najbardziej podziwia muzyków R.E.M. za to, że potrafią tworzyć piosenki, które mogą być postrzegane jako dzieła sztuki, a jednocześnie docierać do mas. Zaś R.E.M. wprowadzał do Rock’N’Roll Hall Of Fame Eddie Vedder, który w mowie wstępnej przyznał, że słuchał ich debiutanckiej płyty jakieś 1200 razy latem 1984 r., po tym jak zobaczył zespół na żywo. Innymi słowy, już wtedy robili wrażenie na koncertach.
Kto zna R.E.M. tylko z radiowych przebojów, mógłby się zdziwić widząc ich na koncercie. Bo na żywo R.E.M. przeobrażają się w rasowy rockowy zespół i brzmią dużo, dużo dynamiczniej niż w studiu.
Powiedzmy sobie jeszcze, że koncert, którego zapis teraz otrzymujemy był w Dublinie, a więc w rodzinnym mieście producenta nowej studyjnej płyty zespołu, niejakiego Jacknife’a Lee, znanego już m.in. ze współpracy z U2. Ta nowa płyta ma się ukazać w przyszłym roku (prawdopodobnie wiosną). Z tego, co wiadomo, jest już praktycznie gotowa i ma być znacznie ostrzejsza od swojej poprzedniczki. A o tym wydanym właśnie koncertowym albumie Mike Mills powiedział, że jest tak dobry, że tylko zaostrzy ludziom apetyty na płytę studyjną. Po czym dodał: „Fajnie pokazać ludziom, że wciąż tu jesteśmy i wciąż odwalamy kawał dobrej roboty”. Cóż, nic dodać, nic ująć.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.