Hendrix gitarą wszech czasów
Był początek 1967 roku. Któregoś dnia dwaj gitarowi mistrzowie Jeff Beck oraz Pete Townshend z The Who postanowili wybrać się na koncert muzyka, o którym w Londynie zrobiło się nagle bardzo głośno. Wiedzieli, że nazywa się Jimi Hendrix i niewiele ponadto. Byli ciekawi któż to taki i co potrafi. Dobre samopoczucie póki co ich nie opuszczało. Z jakiegoś powodu Townshend pojawił się na miejscu spóźniony. Koncert już jakiś czas trwał. I niespodziewanie, gdy zbliżał się do klubu natknął się na wychodzącego Becka. -„Taki słaby?" zapytał Townshend. -„Nie" - odpowiedział Beck z ponurą miną. - "Taki dobry". Beck wspominał potem, że przeszło mu wtedy przez myśl, żeby dać sobie spokój z gitarą i zostać konduktorem.
Eric Clapton także zdecydował się obejrzeć nowego muzyka w akcji. Zaprosił go na któryś z koncertów menedżer Hendriksa, Chas Chandler, w swoim czasie basista grupy The Animals, nawiasem mówiąc. Po kilkunastu minutach koncertu Chandler stracił nagle Claptona z oczu. Odnalazł go chwilę później za kulisami nerwowo palącego papierosa. -„Nie uprzedziłeś mnie, że jest taki dobry" - powiedział roztrzęsiony Clapton.
Hendrix miał w tych dniach dar zbliżania do siebie ludzi. Do momentu jego pojawienia się w Anglii, Clapton i Townshend nie utrzymywali szczególnie bliskich relacji. Ale od tej chwili zaczęła się ich przyjaźń. Jak interpretował to Townshend, obaj czuli, że muszą zawrzeć coś w rodzaju sojuszu wobec zagrożenia z zewnątrz. Tak naprawdę jednak Hendrix spotkał się w Londynie z bardzo ciepłym przyjęciem. I ze strony publiczności, i ze strony muzyków. To Anglia dała mu start. Jego rodzinna Ameryka poznała się na nim dopiero potem, podczas festiwalu w Monterey. Hedriksa zapowiadał tam Brian Jones z The Rolling Stones. Swoją drogą, to była dość niezwykła sytuacja. Światowa gwiazda anonsowała występ nieznanego nikomu na widowni muzyka słowami: „Oto najbardziej ekscytujący gitarzysta, jakiego w życiu słyszałem".
Warto to przypominać za każdym razem. Hendrix nie jest autorem piosenki „Hey, Joe". Przed nim utwór miał już przynajmniej kilka wersji. Ale sam fakt, że odkąd nagrał go Hendrix, z nim jest utożsamiany, świadczy, jaką artysta miał moc. Potem to samo było zresztą z kompozycją Boba Dylana „All Along The Watchtower". Hendrix zagrał ją bowiem tak, że potem sam Dylan mówił, iż grając swój przecież utwór na koncertach, miał wrażenie jakby składał hołd Hendriksowi. Przy okazji, Hendrix zagrał w tej piosence solo, które wielu uważa za najlepsze gitarowe solo wszechczasów. Uważa tak na przykład inny gitarowy wirtuoz Eddie Van Halen, który mówi, że do dziś, gdy je słyszy, dreszcze przechodzą mu po plecach.
Kochali go nawet jego konkurenci. Eric Clapton powiedział kiedyś, że gdy dowiedział się o śmierci Hendriksa, poczuł się najbardziej samotną osobą na świecie. Hendrix na scenie demolujący wzmacniacze, podpalający gitary a Hendrix prywatnie, po koncercie, to były dwie kompletnie różne osoby. Wszyscy ci, którzy zdążyli go poznać, mówią jednym głosem. Był pełnym uroku, ciepłym człowiekiem. Jest zresztą mnóstwo nagrań, w których pokazał tę swoją drugą, delikatną stronę.
Jimi Hendrix zmarł w 1970 roku. Swą pierwszą płytę wydał w 1967. Jak widać, wystarczyły mu niewiele ponad 3 lata, by odmienić muzykę rockową na zawsze.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.