Beck „Modern Guilt"
No więc, najpierw ukazała się reedycja jego najsłynniejszej płyty. Album „Odelay" nagrany został w 1996 roku. Nie było więc żadnej rocznicy - nic takiego, co uzasadniałoby to jego wznowienie. Łatwo można było odnieść wrażenie, że nie mając już nic nowego, ani ciekawego do zaproponowania, Beck chce w ten sposób przypomnieć światu, że kiedyś był artystą kreatywnym. I faktycznie, muzyczne media poświęciły reedycji dużo miejsca. Ale czy rzeczywiście było to rozpaczliwe posunięcie Becka? Nic bardziej błędnego, bo szybko okazało się, że Beck jest akurat w formie, w jakiej nie był od dawna. A okazało się to, gdy światło dzienne ujrzał jego najnowszy premierowy album.
ostawmy na chwilę Becka. Czas przedstawić drugiego artystę, któremu zawdzięczamy to, że płyta „Modern Guilt" jest tak dobra. Naprawdę nazywa się Brian Burton, ale świat zna go przede wszystkim jako Danger Mouse'a. Głośno zrobiło się o nim, gdy wpadł na swój pierwszy niekonwencjonalny pomysł. Wymyślił sobie mianowicie, że zmiksuje ze sobą dwie klasyczne płyty, co samo w sobie niczym niezwykłym by jeszcze może nie było, gdyby nie to, że były to albumy tak bardzo odległe od siebie stylistycznie jak to tylko możliwe. Burton wziął bowiem na warsztat „Biały Album" Beatlesów i „Czarny Album" Jaya-Z. W efekcie powstał jego „Szary Album". Efekt był zdumiewający. A przy okazji Danger Mouse ujawnił się ze swoimi muzycznymi fascynacjami. Jego produkcje mają bowiem wiele wspólnego z hiphopem i elektroniką, ale też wiadomo, że jest zafascynowany rockiem końcówki lat 60. i poczatku 70. Od czasu „Szarego Albumu", Danger Mouse stał się jednym z najbardziej wziętych producentów w branży. Pracował więc m.in. z Gorillaz, z supergrupą The Good, The Bad & The Queen, blues-rockową grupą Black Keys, i - przede wszystkim - Danger Mouse to ˝ duetu Gnarls Barkley, a zatem współautor jednego z wielkich przebojów ostatnich paru lat „Crazy".
Beck i Danger Mouse przyjaźnili się już od jakiegoś czasu. Ale póki co znajomość ograniczała się do spotkań czysto towarzyskich. Aż wreszcie przy okazji kolejnego telefonu Beck rzucił hasło: „Zróbmy płytę". I jeśli sądził, że usłyszy w słuchawce jakiś entuzjastyczny okrzyk, to się przeliczył. „Wiesz, mam mało czasu - odpowiedział producent - może zróbmy jeden kawałek". Z takim nastawieniem panowie zaczynali wspólną pracę. Ta pierwsza piosenka nazywała się „Orphans". Na tym utworze miało się skończyć, ale gdy nasi artyści nad nim pracowali, nagle usłyszeli całą płytę. Piosenka zabrzmiała bowiem jak zaczątek czegoś większego. I wtedy dla Danger Mouse'a było już za późno, żeby się wycofać. Po kilku miesiącach panowie mieli już cały album. Powstało dziesięć utworów, które w sumie trwają niewiele ponad pół godziny, czyli akurat tyle ile płyty trwać powinny, żeby nie zakradł się na nie element nudy. No i wyraźnie widać, że Danger Mouse jest dla Becka partnerem wręcz idealnym. Beck przyznał zresztą w jakimś wywiadzie, że pracując nad „Modern Guilt" miał wrażenie jakby robili nie pierwszą, a czwartą wspólną płytę. Przyznał też, że mają podobne muzyczne fascynacje. Pierwsze spotkanie polegało zresztą na tym, że zwyczajnie sobie siedli i nie robili nic innego, tylko rozmawiali o starych płytach.
Beck był bardzo zdeterminowany, żeby nagrać najlepszą płytę od dawna. „To była najbardziej intensywna praca, jaką kiedykolwiek wykonałem", powiedział potem. A Danger Mouse był pod wrażeniem pracowitości Becka. Gdy on sam opadał już z sił i opuszczał studio, Beck siedział i pracował sam do wczesnych godzin rannych. I tak codziennie przez parę miesięcy. Praca nie poszła na marne. Efekt jest znakomity. Beck nagrał najlepszą płytę od lat. Duża w tym, niewątpliwie, zasługa Danger Mouse'a, ale przecież dobieranie współpracowników to umiejętność sama w sobie. Beck dostał pozytywny impuls, którego bardzo potrzebował. Mam nadzieję, że kreatywnej energii wystarczy mu na jeszcze kilka równie udanych płyt.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.