Premiera w Polskim: "Samsara Disco" (recenzja)

Grzegorz Chojnowski | Utworzono: 2009-02-09 21:11 | Zmodyfikowano: 2014-05-01 00:12

Najlepiej by było dla tego przedstawienia, żeby ktoś przyszedł na próbę generalną, popatrzył i sparafrazował śpiewankę z końca spektaklu: „A reżyser żartuje, żartuje, żartuje...". I premierę „Samsary Disco" odłożył, aż reżyserka, Agnieszka Olsten, się opamięta. Bo jeśli do jej najnowszej propozycji nie pasuje tradycyjne sformułowanie „klapa", to doprawdy nie wiem, co można by tak nazwać. Ktoś młodszy ode mnie rzucił w przerwie bardziej nowoczesne określenie („masakra"), ktoś starszy wziął żonę za rękę i poprosił w szatni o płaszcze, nie czekając na drugą odsłonę jednego z moich osobistych rozczarowań tego sezonu.

Agnieszka Olsten to reprezentantka pokolenia 30-latków w polskim teatrze, podejmująca zawsze trudne ludzkie tematy, zdaje się więc, iż do współczesnego świata niezbyt optymistycznie nastawiona, a może tylko ambitna. Na pewno doceniona, z dwiema realizacjami w Teatrze Narodowym na koncie. Zastanawiam się, czy jej (i jej stałych współpracowników) spektakl to przypadkiem nie jest jakiś dialog z czymś więcej niż teksty rosyjskich autorów, z kimś innym niż Antoni Czechow i Wiktor Pielewin. Dyrektor Narodowego, Jan Englert, wystawił niecały rok temu „Iwanowa" w gwiazdorskiej obsadzie i klasycznej inscenizacji, zaledwie kosmetycznie ingerując w dramat, a Mirosław Haniszewski grał 3 lata temu w łódzkiej inscenizacji Pawła Łysaka. Ewentualne podteksty pozostają dla mnie, umęczonego „Samsarą Disco", gorzką tajemnicą.

Pozornie pomysł z zaprzęgnięciem historii owadzich Pielewina do komentowania lub definiowania postaci czechowowskich wydaje się interesujący. Czym są zrezygnowani ludzie, którzy udają, że mogą z własnym życiem coś jeszcze zrobić, czegoś pragnąć, od grawitacji codzienności się uwolnić? Owadami. Komarami wysysającymi z innych energię, żukami toczącymi gównianą kulę losu, muchą, ćmą, karaluchem (to mają sugerować kostiumy i jeden gest trzepotania dłońmi). Wszystkich łączy wewnętrzny trup, dojrzewający do niewielkiego wybuchu i nieostatecznej śmierci. Na poziomie idei wszystko się zgadza. Na pokładzie teatru przychodzi nam jednak uczestniczyć w drodze przez mękę, współczując aktorom tego smutnego widowiska. Jeśli bić brawo po zakończeniu, to jedynie z szacunku dla cierpienia wykonawców, którzy na tej samej Scenie na Świebodzkim grają w rzeczach wielkich (jak Bożena Baranowska w „Prezydentkach" czy Marcin Czarnik z Anną Ilczuk w „Sprawie Dantona"). Biedny jest Jakub Giel pokazujący goły tyłek, jeszcze większy żal wzbudzają aktorki zmuszone do obnażania piersi. Nie wiadomo, po co.

Englert mówi, że aby oddać fascynujący klimat nudy z Czechowa, trzeba mieć aktorów wybitnych (w jego „Iwanowie" grali Frycz, Stenka, Łapicki, Gajos, Seniuk, Przegrodzki). Ci z wrocławskiego Polskiego też potrafią, co udowadniają w innych produkcjach. Gdyby dano im szansę, potrafiliby pewnie czechowowskiego ducha przywołać. Agnieszka Olsten wraz z dramaturgiem Bartoszem Frąckowiakiem i scenografką Joanną Kaczyńską nie pomagają w osiągnięciu jakiejkolwiek konstrukcji, do czego się na końcu przedstawienia wprost przyznają. Zinajda woła pana Jacka z techniki, aby puścił na scenę trochę dymu, by w omgleniu zwieńczyć przedstawienie. We wrocławskim „Iwanowie", któremu Pielewin przeszkadza (jak reżyserka aktorom) w rozwinięciu skrzydeł, brakuje inscenizacyjnego światła. Mamy dobre aktorstwo, udaną muzykę braci Oleś i kiepską całość, rozpoczętą przedziwnym chodzonym do z księżyca wziętej piosenki grupy Lombard („Gołębi puch"). Lombard śpiewał kiedyś przebój pod bardziej znamiennym dla tego spektaklu tytułem: „Śmierć dyskotece".
.........................................................
SAMSARA DISCO, wg Czechowa i Pielewina, reż. A. Olsten, Teatr Polski we Wrocławiu, 8.02.2009

 


Komentarze (10)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~aaa2009-02-13 21:06:13 z adresu IP: (89.76.xxx.xxx)
aaa teatrpolski.wroc.pl, czyli wszystko wiadomo. Porywająca samsara? To dopiero kpina. Porywająca do nirwany? Gratuluję. Takiego nudziarstwa nie widziałam dawno w teatrze. A od czasu "Sprawy Dantona" widziałam dobry teatr we Wrocławiu. Na przykład "Majakowski"!
~karolina2009-02-13 20:25:31 z adresu IP: (89.76.xxx.xxx)
a to weźcie też pod uwagę: "przegapienie tego spektaklu byłoby artystycznym grzechem. Wolny od pop-kulturowych cytatów, mówi mądrze o rzeczach ważnych. Każda scena ma do przekazania istotną dla całości myśl, każda scena uderza swoją siłą" (Jakub Derwisz, www.teatrpolski.wroc.pl)
~marlon2009-02-13 17:01:28 z adresu IP: (89.76.xxx.xxx)
no to spójrzcie: "Samsara disco" podobnie jak ustawieni na równi pochyłej aktorzy nieuchronnie ciąży w dół. Zamiast napięć i nudy magicznej, egzystencjalnej oferuje nudę trywialną, monotonię konkretną, znaną, codzienną." (J. Derkaczew, "Gazeta Wyborcza") "Nuda w "Iwanowie" jest fascynująca, nadaje światu przedstawionemu efemeryczny klimat. U Agnieszki Olsten jest zwyczajna, trzeba powiedzieć - po prostu nudna, bo użyć innego przymiotnika w tym wypadku nie sposób." (Tobiasz Papuczys, "Nowa Siła Krytyczna") "Za wiele stawia się tu pytań, za wiele pada diagnoz, za wiele aforystycznych przypowieści. W rezultacie widz co najwyżej wyjdzie z teatru z niejasnym wrażeniem, że udzielił mu się niepokój bohaterów. Bardziej jest jednak prawdopodobne, że taki nadmiar wywoła obojętność albo irytację - nie lepiej by było mniej, a klarowniej?" ("Gazeta Wrocławska") Może napiszcie, dlaczego taka "zajebista", bo ja i moja żona twierdzimy, że słabizna. Oj, słabizna.
~karol2009-02-12 18:35:15 z adresu IP: (83.4.xxx.xxx)
tak na marginesie: "masakra" - w języku młodzieżowy to zazwyczaj określenie czegoś "zajebistego". od zeszłorocznej Sprawy Dantona nie było lepszej premiery we Wrocławiu.
~uniumit2009-02-12 16:12:28 z adresu IP: (83.4.xxx.xxx)
co za tendencyjne, wręcz wsteczne spojrzenie na współczesny teatr! ta recenzja to jakaś kpina. samsara disco to rzecz porywająca!
~czesio2009-02-11 08:55:05 z adresu IP: (89.76.xxx.xxx)
nuda w brnie:) brnie w nudę:) czyli są momenty? lecę!
~niki jumpei2009-02-10 18:52:58 z adresu IP: (83.8.xxx.xxx)
pojęcie nudy to rzecz względna i złożona. jedni nudzą się przy bachu, drugich nudzą doorsi. są tacy co śpią na czechowie zrobionym klasycznie i tacy co klasycznym czechowem w stylu englerta się zachwycają...
~ewka2009-02-10 17:20:33 z adresu IP: (89.76.xxx.xxx)
ja byłam uśpiona i z tego co widziałam obok ludzie walczyli z percepcją. na scenie nic się nie działo tylko gadanie o niczym i dmuchanie balonów. uwielbiam czechowa i nawet mogę powiedzieć że byłam w szoku widząc jak można zanudzić widza sztuką na podstawie czechowa. podobał mi się "lincz" tej samej reżyserki, ale ta cała "samsara" to nieporozumienie. zgadzam się z recenzją.
~niki jumpei2009-02-10 12:35:06 z adresu IP: (83.8.xxx.xxx)
w ogóle się nie zgadzam z recenzją. dla mnie Samsara disco to spójna wypowiedź, doskonale zagrana, otulona magiczną muzyką, ze świetnym ruchem na scenie, prostą i zarazem intrygująca scenografią. chyba byliśmy zwyczajnie na dwóch innych spektaklach. ja wyszedłem z teatru szczęśliwy.
~stiopa2009-02-10 01:36:34 z adresu IP: (89.76.xxx.xxx)
Byłem. Straszne!