Nieznośna szarość kampanii wyborczych (Felieton polityczny)
Kampanie wyborcze stają się dla liderów list wyborczych coraz droższe, mimo że przepisy precyzują ile kandydat może wydać. W praktyce bywa tak, że ci z końca listy organizują sobie kampanię symboliczną lub wcale, a liderzy kampanię barokową i suma wydatków przypisana liście jest prawidłowa.
Niestety, w świecie polityki, co i rusz słychać o finansowaniu kampanii wyborczych pod stołem lub bocznymi torami, co w praktyce jest możliwe. Dając pieniądze sponsorzy mają przede wszystkim na uwadze ewentualne załatwienie swoich lub grupowych interesów przez przyszłych posłów lub radnych.
Ludzi przesiąkniętych autentyczną ideą, dla której gotowi są poświęcić swoje pieniądze jest jak na lekarstwo.
Obywatel X dając datek na kampanię wójta liczy np. na odrolnienie jego ziemi, lokalny przedsiębiorca na wygrywanie publicznych przetargów lub załatwianie dobrej pracy w urzędzie.
Sponsorujący kandydatów do Sejmu liczą na miejsca w radach nadzorczych, wprowadzenie na salony władzy lub dostęp do ucha decydentów, no i oczywiście możliwość lobbowania korzystnych rozwiązań w prawie lokalnym czy krajowym.
Sponsorzy kręcą się wokół partii rządzących, udają sympatyków, niektórzy nawet zapisują się do partii, zostają przyjaciółmi liderów i nie bezinteresownie zasilają konta wyborcze. Rzecz w tym, że niektórzy nie chcą robić tego oficjalnie i dają pieniądze do ręki, a problemem kandydata czy partii jest wprowadzić jej na konto wyborcze, skąd mogą być oficjalnie wydawane na kampanie. Dlatego najciekawsze byłyby nie listy oficjalnych darczyńców, ale informacje o tych, którzy dają nieoficjalnie.
Są też tacy, którzy dają oficjalnie i nieoficjalnie, bo partie mają rożne potrzeby, szczególnie kiedy rządzą. Oczywiście bywa i tak, że bogaty kandydat np. poseł Palikot sam sobie finansuje kampanię, ale osobiście może wpłacić tylko około 18 tyś zł. na swoje konto, a to dużo za mało na zorganizowanie dobrej kampanii, dlatego pewnie szukał innych rozwiązań i na pewno nie on jeden.
Szara strefa w finansowaniu kampanii w Polsce funkcjonuje, co potem wychodzi w rożnych aferach na styku gospodarki i polityki na różnych szczeblach, przede wszystkim lokalnych, o których krajowe media rzadko wspominają. Natomiast lokalna gazeta nie narazi się burmistrzowi, bo żyje z ogłoszeń zamieszanych tam przez gminę.
Darczyńcy, oczekujący wzajemności, często pływają w mętnej wodzie i wciągają do niej naiwnych polityków, czego przykładów było ostatnio sporo: w kraju i regionie. Dlatego polityk takiej np. Platformy musi mieć oczy i uszy dookoła głowy i uważać, z kim się zadaje. O interesach Sobiesiaka, każdy polityk mógł się dowiedzieć i unikać jego towarzystwa. Więc teraz usprawiedliwianie się liderów PO z tej znajomości to naiwne tłumaczenie się kieszonkowca złapanego za rękę sięgającą do cudzej kieszeni. Oczywiście wokół PO takich „załatwiaczy” kręci się bardzo dużo, bo to partia rządząca, a jej liderzy są „przyjaźni” przedsiębiorcom, jak oficjalnie głosi jej program. Rozwiązań całkowicie eliminujących nieformalne finansowanie kampanii wyborczych nie ma. Dowodzą tego skandale wybuchające wokół finansów partii politycznych w Europie Zachodniej, ale to nie nasze zmartwienie, choć stamtąd płyną nauki o standardach w polityce.
(Zdjęcie przy tekście pochodzi z Flickra. Jego autorem jest Neubie. Objęte jest licencją Creative Commons Attribution 2.0 Generic).
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.