Skomponował dla Stinga "Shape of my heart", był też gitarzystą Collinsa. Poznajcie Dominica Millera
„Silent Light” jest albumem nagranym w całości od nowa, ale znalazły się na nim utwory, które ukazywały się już na wcześniejszych płytach. Czy zgodzisz się, że ta płyta jest swoistą składanką the best of?
Miałem mało czasu na przygotowanie materiału do nagrania. Skomponowałem kilka nowych kawałków – What You Didn’t Say, En Passant czy Valium, a reszta to tak, jak mówisz – utwory the best of, bo najlepiej pasowały mi do narracji i nastroju tego projektu. Myślę, że moje wybory były słuszne. Na płytę trafiło też Fields Of Gold Stinga. To rodzaj prywatnej wiadomości, dziękuję mu w niej za blisko trzydzieści niesamowitych lat wspólnej pracy.
Na albumie słyszymy wyłącznie twoją gitarę i perkusistę, Milesa Boulda. Przyznałeś wcześniej, że nie zaangażowałeś w projekt większej liczby muzyków, bo mieli problem ze znalezieniem wolnego czasu.
Tak, każdy był wciąż zajęty. Też jestem zapracowany, bo mam napięty harmonogram koncertów ze Stingiem. Wszystko zostało zrobione w pośpiechu, w dobrym znaczeniu tego słowa. Miałem miesiąc, żeby się przygotować, wiedziałem, że mam utwory, które zawsze chciałem zinterpretować z producentem Manfredem Eicherem. Tak samo jest z muzyką klasyczną – możesz grać poszczególne kompozycje setki razy i wciąż znajdować w nich coś nowego. Nie musisz wykonywać ich raz.
Twoja wersja Fields Of Gold to zupełnie inna interpretacja piosenki Stinga.
O tak, jest w innej tonacji i aranżacji.
Zauważyłem ciekawą zależność. Kiedy Sting grał rock i pop, ty prezentowałeś albumy akustyczne. Kiedy zrezygnował w 2006 roku z grania muzyki rozrywkowej i opublikował serię akustycznych albumów z orkiestrą symfoniczną czy lutnią, ty zacząłeś zabawy w klimatach fusion jazzu. Teraz Sting wrócił do rocka – w kwietniu opublikował płytę „44/876” z Shaggym – a ty po kilkunastu latach ponownie nagrałeś muzykę akustyczną.
To bardzo zabawne, interesująca obserwacja. Nie wiem, dlaczego tak było. Mam tak samo, jak Sting – zawsze bierzemy na warsztat przeróżne korzenie muzyczne. Idąc tym tokiem myślenia – moja kolejna płyta będzie całkowicie inna. Prawdę mówiąc, mój nowy album jest już nagrany. Jest wyjątkowo energetyczny. Dużo w nim energii, szczególnie jak na płytę wytwórnii ECM. Na perkusji zagrał Manu Katche, a Nicolas Fiszman na basie. Mam też muzyka z Argentyny, który zagrał na bandoneonie. Gramy wspólnie naprawdę ciężkie rytmy. Ta muzyka będzie znacząco różniła się od tego, co nagrałem na album „Silent Light”. Może to znaczy, że następny album Stinga będzie folkowy? Kto wie? Warto coś zmieniać, najważniejszym mianownikiem jest fakt, że kompozycje pochodzą z jednego miejsca. Kwestia tego, jak je zaprojektujesz.
Na razie grałeś jeden z nowych utworów na próbie.
Nazywa się Bicycle. Często jeżdżę na rowerze, jak wracam do domu. Prawdę mówiąc, rzadko jednak tam bywam. Nie pamiętam, dlaczego tak nazwałem ten utwór. Może kojarzyć się z ruchem kolistym, nie ma początku i końca. Tak czuję się, gdy jeżdżę rowerem – to rodzaj medytacji, która trwa i trwa... w górę i w dół. W utworze momenty wygody przeplatają się z sekcjami trudności, ale nigdy się nie zatrzymujesz. Lubię ciągły ruch, więc pomyślałem, że Bicycle może być dobrą metaforą na coś stałego.
Kiedy nowy album zostanie opublikowany?
Wyjdzie na początku marca.
Wiem, że nagrywałeś go we Francji, ponieważ zdjęcia z sesji pojawiały się na instagramie. Było ich jednak niewiele – ile trwała rejestracja nowych utworów?
Dwa dni.
Czyli to naprawdę surowy materiał.
Podobnie, jak „Silent Light”. Wszystkie płyty ECM zostały nagrane w ciągu dwóch-trzech dni. Filozofią wytwórni jest uchwycenie momentu. Jeśli poświęcisz czemuś zbyt wiele czasu, zostaniesz perfekcjonistą i stracisz wiele szczerości i surowej energii – takiej samej, jak w przypadku pierwszej miłości. Nie da się odtworzyć później takich rzeczy. Wspólnie z wytwórnią ECM próbujemy złapać pierwotną iskrę komunikacji i nagrać ją. To właśnie słyszysz. Są tam błędy, niedociągnięcia czy źle wyartykułowane nuty, to prawda. Myślę jednak , że dzięki nim muzyka jest piękna. To kompletnie nowy rozdział, nie mam pojęcia, co z niego wyniknie. Musisz poczekać i przekonać się sam. Ciężko opisać muzykę słowami.
Zauważyłem, że ludzie często uciekają w takich sytuacjach do plastycznych metafor.
To bardzo trafna uwaga, bo bezpośrednią inspiracją nowego albumu są malarze, którzy pałętali się po południu Francji na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Chciałem zarejestrować tę energię, którą nie tylko malarze, ale także poeci, pisarze czy myśliciele mieli w tamtym czasie we Francji. Szczególnie na południu światło jest magiczne i nieprzyjemnie wieje mistral. Wszyscy myśleli, że to, co robią ci ludzie, było szaleństwem. Nikt nie brał ich na poważnie. Mimo tego tworzyli niezwykłe rzeczy, także muzykę – by wymienić Erika Satiego czy Claude’a Debussy’ego. Oni naprawdę przekraczali bariery. Podobnie Vincent Van Gogh czy Paul Cézanne. Chciałem złożyć hołd tym wszystkim szalonym pionierom.
W przeszłości skomponowałeś dla Stinga muzykę do Shape Of My Heart, jednego z największych hitów lat 90. Czy często przemycasz do jego muzyki swoje solowe dokonania?
Nie mam z tym problemu, często bierzemy muzyczne cytaty z innych utworów. Klasycznym przykładem może być partia w Brothers In Arms Dire Straits, gdzie Sting śpiewa: „I want my MTV” . To ta sama melodia, co „don’t stand so close to me”. To samo robię ze swoją muzyką.
W kwietniu Sting nagrał w duecie z Shaggym album 44/876. Teraz, aż do października promujecie płytę w Europie i Stanach Zjednoczonych. Jak pracowało się z kimś tak spontanicznym, jak Shaggy?
To świetny koleś i artysta. Wiem, że wiele osób pyta się „Dlaczego Sting robi takie rzeczy?”. Sting robi, co tylko zechce. Gdy decyduje się na coś, to robi to bardzo dobrze, poświęca się temu. Zaangażowanie Shaggiego jest równie mocne.
Wspomniana płyta to duża dawka przebojowego popu, ale również reggae – gatunku, w którym Shaggy odnajduje się najlepiej. Nie miałeś problemu z dostosowaniem stylu swojej gry do tak odmiennej muzyki?
O to właśnie chodzi – wspieram go przy okazji każdego projektu, bo mocno się w niego angażuje. Jestem zadowolony z każdej decyzji, którą podejmie.
Mało kto wie, ale oprócz solowej kariery i występów ze Stingiem, jesteś gitarzystą sesyjnym. Twoja gitara jest na albumie „...But Seriously” Phila Collinsa.
To był niezwykły moment. Pamiętam, że był dla mnie wielką szansą. Rezygnowałem wtedy ze wszystkiego, co wiedziałem i czego się uczyłem o muzyce. Pytałem moją wyższą siłę, bo nie jestem religijny, jak mam to zrobić. Odpowiedź – graj prosto. Po prostu zrób to, co jest wymagane. Nie ma tu związku z Twoją osobowością. Jesteś już we właściwym miejscu, nie musisz więc robić niczego niezwykłego. Okazało się, że pierwsze arpeggio w przeboju Another Day In Paradise było zwyczajną rozgrzewką w studio. Phil powiedział „mamy to”. Wywnioskowałem, że jeśli grasz z innymi artystami, musisz całkowicie wyzbyć się swojego ego. Po prostu podaję muzykę i to działa. Nie o ciebie w tym chodzi. Jeśli, to, co robisz, przykuwa uwagę w piosence – robisz to źle.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.