Manu Chao bez orientu (Po koncercie)
Mimo osobistej konsternacji nie czepiałbym się samego wejścia na wyspę. Taki już jest ten rock'n'roll. Chociaż z drugiej strony, gdybym postawił się w sytuacji mam i ich dzieci, które też chciały zobaczyć gwiazdę, znaną z telewizji czy radia, miałbym powody. Grzęźliśmy w błocku i były sytuacje, że prognozowałem stratowanie przez tłum. A wystarczyłoby - moim zdaniem - kilka bramek więcej i parę podestów postawionych na wyrwach w chodniku. Na szczęście jak zwykle dramatyzowałem - to były strachy na lachy, nic się nie stało, było ciasno, ale dotarliśmy do odprawy. Kłopot pojawił się jednak na samej bramce.
- Na zdjęcia do publikacji trzeba mieć akredytację i dotyczy ona jedynie trzech pierwszych utworów. Osoby prywatne, robiące zdjęcia dla własnych celów... dla nich nie ma ograniczeń - powiedziała mi Athina Theodosjadu, rzecznik Wrocławskiego Forum Festiwalowego, kiedy we wtorek ok. godz. 11 pytałem o szczegóły związane z rejestracją koncertu.
Tego samego dnia, wieczorem, po tym błocku, otchłaniach kałuż i wyolbrzymionych lękach:
- Co to jest? - zapytał rozczarowany (to dobre słowo) ochroniarz, widząc aparat fotograficzny u jednej z wchodzących, prywatnej osoby. - Przecież nie można wnosić aparatów - po czym przymknął oko i powiedział: - Dobra, weź go jakoś schowaj i wchodź - i sciszając głos, zabrał się za następnych.
Weszliśmy więc wszyscy my kolejkowicze, z biletami, na legalu i wbrew pozorom wyspa nie okazała się tak zapełniona, jak zapowiadały kolejki wchodzących. Całe szczęście. Słyszałem, że organizatorzy sprzedali 7 tys. biletów zamiast 5 tys. (na tyle ponoć było miejsc). Żaden walec po mnie jednak nie przejechał i jako zwykły fan znalazłem sobie miejsce przy jakimś krzaku. I właśnie wtedy dostałem tego sierpa od Manu...
...kiedy już się ocknąłem, grali trzeci kawałek. Gdyby wejście do środka było lepiej rozwiązane, muzyczny knockout rozłożyłby mnie na łopatki już po ominięciu pierwszego korka a ja sam szybciej bym doszedł do siebie. Musiałem jednak ochłonąć i dopiero teraz zobaczyłem scenę, światła, kapelę i małego człowieczka między nimi. W koszulce Brazylii Manu skakał dwa razy wyżej niż mógł spojrzeć i śpiewał, i krzyczał, i darł się w niebogłosy. A melodia sama wylewała się z jego ust i sama płynęła prosto do naszych uszu. Nigdy nie widziałem tyle energii, tyle radości i tyle muzyki na raz, na żywo.
Kiedy już się krew uspokoiła, zacząłem się na spokojnie przyglądać:
Dźwięki stare... i nowe, utwory oklepane, ale w całkiem innych, koncertowych, żywiołowych i przearanożowanych wersjach. Hity takie jak "Bongo Bong" (na bisach) w wersji nie tak popowej jak Robbie Williams a więc nie dla wszystkich strawne. Dla mnie wystarczająco dużo przesterowanych gitar, chociaż zbyt uboga sekcja dęta. Dla starych fanów stanowczo za mało Mano Negry.
Dla mniej obeznanych zbyt oklepany scenariusz: zaczynamy lajtowo, z lekka regałowo, potem nagły, zdecydowany riff a dalej zdumiewając, porywający czad (miejscami rutynowy). Oprawiony barwnymi światłami. Uczucia z lekka mieszane. Ogólnie nadal jednak twierdzę to samo - świetna zabawa. Ale gdzie ta rewolucja?
- Ile razy można grać to samo - pytali znajomi? A ja odpowiadałem: - To inny kawałek, może podobna linia melodyczna, ale inny. I lepszy od tego, co był przed chwilą.
Bo fakt faktem, że podobnie i tak samo było często. A dla mam z dzieckiem na ręku musiało być nawet nudno. Faktem jest też, że wielu z nas nie rozumiało o czym śpiewa Manu. Słyszeliśmy, że są jacyś źli ludzie, że robią źle komuś innemu, że zły jest George Bush i że Manu krzyczał: "Polska! Polska!". Ale co krzyczał? I po co? Po hiszpańsku...hmm kto go rozumiał? Do Unii nam daleko jeszcze.
- Ja mu nie wierzę. Kiedyś z Mano Negrą - może tak, ale teraz lewak się z niego zrobił do bólu - wzdychał mój kolega. Ja cieszyłem się przede wszystkim muzyką. Bo Manu Chao potrafi grać. Manu Chao potrafi zaczarować. Manu umie przejąć stery i sprawić, żebyśmy zapomnieli o wszystkim i rzucili się w wir tańca i radości. Nie wiedząc jak żyje, z czego żyje i o czym śpiewa. Bo to wszystko i tak w nas siedzi i wystarczy to tylko wykrztusić. A problemy mamy swoje, polskie, wrocławskie...
Kiedy koncert się już skończył znów zadzwoniłem do Atiny Theodosjadu, żeby spytać o to feralne robienie zdjęć. Zapewniła mnie, że dobrze zrozumiałem to, co mi wcześniej tłumaczyła:
- Osoby prywatne mogły robić zdjęcia bez ograniczeń?
- Mogły?
- Ale były problemy...
- Były...
- Dlaczego?
- Trudno mi powiedzieć, prawdopodobnie doszło do jakiegoś nieporozumienia, wyjaśnimy to - odpowiedziała.
I miejmy nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Festiwal Wrocław Non Stop musi trwać. Obyśmy jednak nie zaliczyli non stopu aż do roku 2012. Euro za pasem a gdy patrzyłem na mega korek przed wejściem na zwykły banalny koncert Manu Chao, włos mi się zjeżył na myśl o piłkarskich mistrzostwach Europy. To może fatalizm jakiś, ale jak na razie fakty mówią co innego...
(A jak Tobie podobał się koncert Manu Chao? Kliknij).
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.