Tancerz stulecia w książce i we Wrocławiu
Może dlatego, że książki-wywiady zależą od dwóch osób, tak różnie z ich jakością. Lawrence Grobel, amerykański spec od rozmów z gwiazdami, mawia: wywiad jest jak taniec, w którym jedna strona prowadzi, a druga podąża za krokami. Piękne porównanie, wydawać by się mogło, że idealne w przypadku publikacji Jana Stanisława Witkiewicza i Vladimira Malakhowa. Po części tak jest. Po części, bo choć Witkiewicz pilotuje swego rozmówcę, zadając pytania, puentując i komentując wypowiedzi, prowokując refleksje i podsumowania, to jak na wywiadowcę prowadzącego mało go w tej książce. I dobrze. Dla dziennikarza to rozmówca powinien być zawsze gwiazdą, nie odwrotnie.
Z „Rozmowy z tancerzem stulecia" czytelnik wynosi poczucie obcowania z artystą spełnionym i świadomym własnej wyjątkowości, utrzymującym przy tym dojrzały dystans do tak zwanej kariery. On sam przyznaje, iż bardzo jej chciał, lecz zaraz wspomina o szczęściu ("być może trafiłem na dobry okres?") oraz o ludziach, którzy muszą w sukcesie pomóc. Malakhov to najmłodszy solista-debiutant w historii Moskiewskiego Baletu Klasycznego, zdobywca złotych medali na najważniejszych konkursach, pieszczoch publiczności, znajomy osobistości ze świata polityki i rozrywki, bywalec arystokratycznych salonów. Ma 40 lat, od 20 odnosi nieprzerwane sukcesy na najlepszych scenach, krytycy obwołali go „tancerzem stulecia". A jednak momentami brzmi w tych rozmowach jak ktoś, kto dopiero zaczyna , kto stawia sobie pragmatyczny cel ("aby publiczność była zadowolona i chciała przyjść na kolejne przedstawienia"), lecz realizuje go tylko poprzez osobisty entuzjazm i radość tańca. Zawsze ma tremę przed występem, nigdy nie odwołuje spektaklu dla kaprysu.
Witkiewicz słusznie rozpoczyna tę książkę od początków, baletowej szkoły, rozłąki z rodziną, gdy dziesięcioletni chłopiec uczył się w jeszcze komunistycznej Moskwie, mieszkając w internacie i śląc tęskne listy do matki na Ukrainie. Dowiadujemy się też o Malakhowie porzuconym przez życiowego partnera dla kobiety oraz dramatycznym zamachu na życie, jakiego doświadczył w stolicy Rosji. Stopniowo obserwujemy artystyczny i osobowościowy rozwój człowieka, który od zawsze pragnął być tancerzem, poświęcając wszystko inne. To inne zresztą do niego przyszło, z miłością od pierwszego spojrzenia na czele. Jak zwykle, kiedy spełniamy nasze marzenia. Dziś Malakhov mówi bez wstydu: - Tak, jestem szczęśliwy i jest mi dobrze. Niczego więcej nie pragnę.
Tego szczęśliwego „baletmistrza stulecia" publiczność Opery Wrocławskiej zobaczyła na żywo w środę, 29 października. Pierwszy tancerz i dyrektor artystyczny baletu Deutsche Staatsoper zabrał nad Odrę cztery cudowne solistki berlińskiego Staatsballett, wypełniając półtoragodzinny występ etiudami do muzyki Czajkowskiego, Mozarta, Saint-Saensa. Największy podziw wzbudziła śliczna i kobieca Polina Semionova, najwięcej owacji dostała Japonka Shoko Nakamura, z wdziękiem interpretując nuty Johanna Straussa w choreografii Renato Zanelli. Całość zakończył bejartowski „Serait-ce la Mort?" do ostatnich pieśni Richarda Straussa. Bohater wspomina tu swoje dawne miłości, poddając się to melancholii, to euforii.
Malakhov jest na scenie prawdziwą gwiazdą, robi tylko to, co trzeba, nie popisuje się, kreuje postać. Tańczy oszczędnie i perfekcyjnie, potrafi zejść na drugi plan, partnerować zamiast brylowania. I cały czas przewodzić, prowadzić i solistki, i widzów. Jak mówi Witkiewiczowi, taniec na scenie to święto. Święto emocji, które Opera Wrocławska na długo zapamięta.
.............................................
Jan Stanisław Witkiewicz VLADIMIR MALAKHOV. Rozmowy z tancerzem stulecia, Iskry, 2008
Tak tańczy Polina Semionova w teledysku Herberta Grönemeyera:
Tu znajdziesz duet Shoko Nakamury z wybitnym polskim tancerzem Wiesławem Dudkiem: //www.youtube.com/watch?v=SNDcADBDd3Q
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.