Jeszcze nie koniec *****
Jeszcze jeden, po „Niemiłości” Andrieja Zwiagincewa, porażający obraz współczesnej rodziny. Tym razem miłość jest, ale nie wystarczy. Albo jest, tylko niezdrowa. Zaczynamy z sędzią i jej asystentką. Poranek, jakich pewnie wiele, co po filmie dopiero nie da spokoju. Akta w dłoń i na spotkanie ze stronami. Rozwodnicy wraz z adwokatami czekają już na to, by wysłuchano ich stanowisk. Chodzi o opiekę nad synem. Córka za chwilę skończy 18 lat, w jej relację z rodzicami instytucje się już nie wtrącają. Chronić mają młodsze dziecko. Matka nie wyobraża sobie, by 11-letni syn miał spędzać czas z ojcem. Sama boi się dawnego partnera, ukrywa przed nim, nie podaje adresu i numeru telefonu, nie podejmuje pracy. Ewidentnie ucieka przed przemocą, o której wciąż pamiętają dzieci. W odczytanym wywiadzie Julien przyznaje, że boi się ojca, ma też lęki, że „ten facet” skrzywdzi mamę. Reprezentująca mężczyznę prawniczka uznaje argumenty za przesadzone, bez oparcia w faktach. Przedstawia dobre opinie z miejsca pracy i kółka łowieckiego, próbuje przekonać sąd, że to paranoiczne zarzuty. Jak mógłby kogoś skrzywdzić „miłośnik natury, bez nałogów, szlachetny i uczynny”? Ojciec uznaje słowa syna za „brzmiące jak podyktowane”. Sędzi zostaje obserwacja stron, uważne rozważenie zgromadzonych dowodów. Zostawi sobie czas, by wydać decyzję.
Obserwacyjna kamera pójdzie za matką. Poznamy rodzinę, zobaczymy, że dzieci rzeczywiście nie mają dobrych relacji z ojcem. Chłodny obiektyw pozwala zadać pytanie: czy dobrze ulec intuicji i emocjom, czy może niesprawiedliwie osądzamy człowieka, o którym niewiele wiemy. Sąd ocenia dowody, a rzekomych pogróżek już nie ma, najść nie dokumentowano, zapada decyzja, że ojciec będzie mógł widywać syna w weekendy. Zaczynamy być obserwatorami tych spotkań, coraz gęstszych, naładowanych lękami dziecka. Przy każdej z takich scen zastanawiałem się, jak bardzo sytuacje tego rodzaju odkładają się w nastolatku, jak głęboką i jak długą traumą będą. Gdy zaś w scenariuszu zostają odsłonięte prawdziwe intencje jednego z rodziców, gdy okazuje się, że dzieci tak naprawdę się dla niego nie liczą, zaczyna się seans trudny do emocjonalnego wytrzymania. „Jeszcze nie koniec” to genialny tytuł, bo oddaje na dwóch poziomach wydarzenia z filmu, ale pasuje także do sytuacji kinomana. Na film Xaviera Legranda wchodzi się jako widz, a wychodzi jako świadek. To, co zobaczyliśmy, nie daje o sobie zapomnieć.
Zaczynamy zadawać pytania: jak i kto mógł zareagować inaczej, czy wszyscy dookoła zachowali się właściwie. Francuski reżyser i scenarzysta opowiada precyzyjnie, nieprzypadkowe jest zachowanie wynoszącej śmieci starszej pani, każdy element wiedzy o bohaterach się przydaje. Każda reakcja okazuje się mieć znaczenie, jeden rodzic idzie po drugim, jak po nitce do kłębka, zbierając okruszki upuszczane przez niewinne dziecko. Uczymy się przy okazji nieufności. Zaczynamy myśleć o wszystkim procesowo – to znaczy, że pod kątem ewentualnego procesu warto wszystko notować, zapisywać, przechowywać, by później nie trzeba było nam uwierzyć, byśmy mieli dowody.
Legrand dostał za „Jeszcze nie koniec” Srebrnego Lwa za reżyserię i nagrodę za debiut na ostatnim festiwalu w Wenecji. Wcześniej historię rodziców, walczących o opiekę nad dzieckiem, sportretował w nominowanym do Oscara krótkometrażowym „Tuż przed utratą wszystkiego”. Parę zagrali ci sami aktorzy: Lea Drucker i Denis Menochet. Oboje są niewiarygodnie dobrzy, oboje tworzą właściwie po dwie kreacje, tak różnymi osobami są ich bohaterowie w odmiennych okolicznościach. Zmienił się odtwórca roli syna. Teraz jest nim Thomas Gioria. To właśnie jego Julien przeszywa, przyprawia o dreszcze, wyzwala lawinę myśli i uczuć.
Wydawało mi się, że we wspomnianej na początku „Niemiłości” widzieliśmy już najbardziej bezlitosne sceny z udziałem chłopca, oparte nie na czymś drastycznym, ale na prostym pokazaniu, jak dziecko chłonie dramat rodziców, jak nasiąka brakiem miłości i bezpieczeństwa. W „Jeszcze nie koniec” sytuacja bywa trudniejsza do wytrzymania. Narracja, podporządkowana ostatniemu aktowi, doprowadza nas na skraj przepaści, a potem każe biec na złamanie karku, z nadzieją, że wyjdziemy z tego cało. Wiemy, że nawet jeśli się uda i będziemy w jednym kawałku, to mocno poturbowani. Nie da się zatrzymać. Trzeba obejrzeć, by tytuł zyskał kolejny sens. By „jeszcze nie koniec” odnosiło się do tego, co wyniesiemy, co się zmieni, na co nie pozwolimy.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.