Czas mroku ***
Na przykład pokazywanym tu rozmowom przywódcy z ludem. Są one współczesną brytyjską odpowiedzią na słynne zadanie z socjalistycznego humoru zeszytów: który człowiek był najwybitniejszy i dlaczego właśnie Lenin? Reżyser „Pokuty” Joe Wright zdaje się pytać, który człowiek był genialnym przywódcą i dlaczego Winston Churchill. Kiedyś na takie filmy mówiło się „produkcyjniak”.
Można oglądać „Czas mroku” jak prequel serialu „The Crown”. Widz popularnej serii o królowej Elżbiecie uśmiechnie się pod wąsem, gdy zobaczy, kto wydaje instrukcje przed transmisją radiowego przemówienia. Wszystko wskazuje na to, że rok po statuetkach dla Jona Lithgowa za kreację Churchilla z małego ekranu, teraz komplet nagród zgromadzi Oldman za stworzenie nieco wcześniejszego, ale bardzo podobnie napisanego portretu brytyjskiego premiera. W obu przypadkach Churchill, który pali jak smok i pije alkohol o każdej porze, ma u swego boku barometr opinii społecznej w postaci spisującej jego przemówienia maszynistki. I w filmie i w serialu wykorzystano motyw dyktowania z wanny.
W obu produkcjach Churchill budzi początkowy opór monarchy, ale zjednuje go sobie wraz z dobrymi decyzjami. Stawia czoła opozycji i konkurentom z własnej formacji, stawiającymi wewnętrzne rozgrywki ponad dalekosiężną politykę. Churchill pokazany jest za to jako wizjoner. Uparty, ale liczący się z głosem ludu. I właśnie te jego momenty olśnień mogą budzić największą wątpliwość. W serialu „The Crown” najgorszy był dla mnie odcinek o smogu, w którym przesadzono z kumulowaniem historycznych wydarzeń w ramy zgrabnej historyjki. Premier i jego gospodarska wizyta w szpitalu to jednak nic w porównaniu z premierem i jego pełną troski przejażdżką metrem. Ci współpasażerowie, cytujący rzymskich filozofów, stanowczy i pełni patriotycznego wsparcia. Zastanawiać się można tylko nad jednym: czy propaganda „Czasu mroku” ma utwierdzać Brytyjczyków w tym, że dobrze zrobili wychodząc z Unii, czy jednak Brexit to błąd, skoro historycznie Wyspy są częścią Europy? Ciekawe, czy tych czasów sięga wizja bohatera podczas jego lotu na spotkanie z przywódcą Francji. Jest to jedna z najbardziej kabaretowych sekwencji w filmie, choć w zamyśle miała być pewnie dramatyczna.
Mimo tych zarzutów Oldman zasługuje na Oscara. Niebanalnie przeistoczył się w Churchilla. Oko mu lata z przemęczenia, kapitalnie podaje znane cytaty i paradnie wybucha gniewem. Kontroluje swoje wcielenie i w przemowach i w okrzykach. Statuetkę mogą też dostać autorzy charakteryzacji, która niezwykle upodobniła aktora do historycznej postaci. „Czas mroku” świetnie wypada też, gdy przestaje być kinem, a staje się niemal teatralną rozmową, wejściem za kulisy. Wygląda to wiarygodnie, dzięki dopracowanej scenografii i kostiumom, a spotkania na szczycie zostały dobrze zredagowane i pikantnie zagrane, w czym oprócz Oldmana spore zasługi ma Ben Mendelsohn jako król Jerzy z mocnym akcentem. Najgorzej dzieje się w filmie Joe Wrighta, gdy reżyser przypomina sobie, że to powinno być kino. Kamera zaczyna patrzeć z góry, niekiedy zagląda w oczy ofiarom wojny, innym razem to skazani na poświęcenie zatrzymują się pośrodku pola bitwy, by spojrzeć nam w obiektyw. Robi się naprawdę patetycznie. A prawdziwej grozy, która zagląda w oczy Brytyjczyków, w związku ze spodziewaną nazistowską inwazją, nie da się odczuć. To nie Superwizjer.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.