Dusza i ciało *****

Jan Pelczar | Utworzono: 2018-01-28 11:55 | Zmodyfikowano: 2018-01-25 15:54

Ildiko Enyedi będzie miała swoją retrospektywę na festiwalu Nowe Horyzonty. Znajdzie się na niej kilka filmów z jej wieloletniej kariery. Węgierska autorka należy do reżyserów, którzy nowe dzieło pokazują publiczności zazwyczaj raz na kilka lat. W 1989 roku to był „Mój wiek XX” z Dorotą Segdą w ciekawej roli. Teraz możemy chłonąć inną, precyzyjnie skonstruowaną opowieść. Codzienność graniczy tu z niepokojącymi pytaniami. Akcja toczy się w zakładzie przetwórstwa mięsnego. Doświadczony pracownik zwraca uwagę na nową inspektorkę. Szczególnie Alexandra Borbely w roli Marii zapada w pamięć. Geza Morscanyi jako Endre jest bardziej przezroczysty. Podobnie jest z jego bohaterem, powoli wycofującym się już z aktywnego życia. Ona przypomina zaś osobę, która nigdy do niego nie wkroczyła. Zdaje się pielęgnować status outsiderki z pedantyczną dokładnością. Historia miłosna między dwoma neurotykami ma swój początek nie na zakładowej stołówce, gdzie się spotkają, ale w ich snach.

Stąd właśnie w fotosach z filmu i na plakatach dwa jelenie. „Dusza i ciało” ma coś z „Pokotu”, gdy pokazuje, jak blisko emocjonalnie i duchowo możemy być ze zwierzętami i jak zupełnie nie przekłada się to na jakiekolwiek uprzedzenia przy np. przemysłowym zabijaniu. Nie tylko tytuł wiąże też węgierski film z „Body/Ciało”. W obu obcujemy z niewyjaśnionym związkiem, dosłownym oddechem tajemnicy. Dlaczego węgierski film jest lepszy od swoich polskich krewnych? Jest przemyślany wizualnie, chłodny, a gdy już wydaje się, że będzie jednostajny, dostajemy wątek komediowy. Psycholog z jej zakładowymi badaniami – zabawnie bezradna wobec postawionego w tytule dualizmu. Widz może sam zastanawiać się nad metaforami i problemami, na jakie zwraca uwagę Ildiko Enyedi.

Na podstawowym poziomie to historia o trudnościach w nawiązywaniu relacji z drugim człowiekiem. I jedna z najbardziej ekscentrycznych filmowych historii miłosnych. Nakręcić tak spełnione dzieło po 18-letniej przerwie – to naprawdę oznacza „nie wyjść z wprawy”. Szczególnie, że scenariusz zmierza do niebanalnej kulminacji, warstwę wizualną trzymają w ryzach zdjęcia Mate Herbaia. Dzięki nim tak różne światy pokazywane w filmie tak bardzo do siebie pasują. Paradoks miłości niemożliwej staje się bardziej wiarygodny.


Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.