Tamte dni, tamte noce ******
Z subtelnością i pełnią piękna pokazano w „Call Me By Your Name” narodziny pierwszej miłości. Dla jednych będzie wakacyjna, dla innych niemożliwa. Jak pokazują nam, dzieła sztuki studiowane przez bohaterów, przede wszystkim ponadczasowa. Westchnienia, przyspieszone bicie serca, milczenie, które zabija. Chęć mówienia o wszystkim tej jednej osobie. To, co wydarza się raz, wydaje niepowtarzalnym źródłem szczęścia i cierpienia, radości i udręki, a potem powoli znika w tylnym lusterku, sennych przebłyskach i blednie z każdą kolejną porą roku. Wszystko ożywa w obrazie Luki Guadagnino.
W „Call Me By Your Name” autor „Jestem miłością” osiągnął mistrzostwo zmysłowego kina. Już w pierwszych scenach da się odczuć zimno pod stopami, gdy bohater zbiega po kamiennych schodach, mrok samotnego popołudnia, przeszytego dzwonkiem na obiad. Później będzie coraz goręcej. Rozświetlone letnie poranki, rozgrzane słońcem popołudnia i nieprzyzwoicie ciepłe wieczory. Soczyste owoce, z brzoskwinią, na którą żaden widz nie spojrzy już bez skojarzenia z filmem. A między nimi rodzące się uczucie. Płeć nie ma tu żadnego znaczenia, na każdym poziomie. Mądry i wrażliwy obraz opowiada nam o uczuciu dwóch ludzi.
Nastoletni Elio nazwie najpierw studenta Olivera uzurpatorem. Kolejny z corocznych gości ojca – profesora od greko-romańskiej kultury – we włoskiej posiadłości. Amerykanin skupi uwagę wszystkich, będzie korzystał pełną piersią z wakacji w XVII-wiecznej willi. Zgodnie z przesłaniem czytanego w cieniu Heraklita – niektóre rzeczy pozostają takie same, tylko dzięki zmienności. Między Elio a Oliverem nie będzie gry, wystarczy sama siła przyciągania.
Timothée Chalamet, aktorskie odkrycie sezonu (do obejrzenia w dwóch tytułach nominowanych do Oscara za najlepszy film – tym drugim jest „Lady Bird”). idealnie oddaje młodzieńczy stan, gdy wie się wszystko, jednocześnie nie wiedząc niczego. Bez jego kreacji nie uruchomiłby się drugi poziom filmu – opowieść o dojrzewaniu, o przemianie chłopca w mężczyznę. Chalamet tworzy w wielu scenach mnóstwo wspaniałych etiud o rozmaitych stanach emocjonalnych tego okresu, a na napisach końcowych dokonuje, patrząc w ogień, wybitnej syntezy. Będzie moim osobistym faworytem do aktorskiego Oscara, którego niestety nie dostanie. Nawet nominacji, co zakrawa na jeden z największych skandali tegorocznych wyborów Amerykańskiej Akademii, nie dostał Arnie Hammer (aktor o prezencji modela z reklam luksusowych produktów, przypominający też Michela Gilla/Garreta Walkera i z głosem Jona Hamma/Dona Drapera). Jego pewność siebie podszyta jest wahaniem, arogancja ma nutę nieśmiałości.
Michael Stuhlbarg gra dobrego ojca, który przeprowadzi z synem wzorcową rozmowę. „Jesteś zbyt mądry, by nie wiedzieć, jak rzadkie i wyjątkowe to było” - mówi. „To, jak żyjesz, to twoja sprawa, ale pamiętaj, że nasze serca i ciała to jednorazowy podarunek” – radzi. „Kiedy się tego najmniej spodziewasz, natura odnajduje nasze najsłabsze punkty” – ostrzega. Rodzice głównego bohatera mówią o sobie, że są dyskretnymi Żydami. Profesor i jego żona, tłumaczka (Amira Casar), zdają się rozumieć bez słów, są też doskonałymi obserwatorami.
Jak to w środowisku akademickim, każdy bohater ma swoje teorie. Dziewczyna, z którą spotyka się Elio, Marzia (Esther Garrel), mówi np.: „ludzie, którzy czytają mają sekrety, ukrywają, kim są naprawdę”. A co z ludźmi, którzy oglądają filmy? Czy oni są mniej tajemniczy, a bardziej otwarci? Na pewno mogą mieć po seansie sporo skojarzeń.
Spalone słońcem piękne włoskie krajobrazy oraz wyborna ścieżka dźwiękowa przypominają „Ukryte pragnienia”. Obycie bohaterów, błyskotliwe rozmowy, kultura stołu – to z kolei może się kojarzyć z dawnymi filmami Jamesa Ivory’ego, „Okruchami dnia”, czy „Powrotem do Howard’s End”. To właśnie Ivory dokonał adaptacji powieści André Acimana, na podstawie której powstał film. Polski tytuł „Tamte dni, tamte noce” jest pretensjonalny. Oryginalny, „Call Me By Your Name”, zachowany przez dystrybutora w podtytule, odnosi się do świadectwa miłości głównych bohaterów. Elio i Oliver odnajdują siebie w tym drugim. Na chwilę i na zawsze jednocześnie.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.