Tonisław Hristow, laureat Docsag: Siła obrazu bez słów

Jan Pelczar, BT | Utworzono: 2017-05-27 20:30 | Zmodyfikowano: 2017-05-27 20:30

„Dobry listonosz” wygrał wrocławski festiwal filmów dokumentalnych. Grand Prix Dolnego Śląska i 3 tysiące euro odebrał we Wrocławiu Tonisław Hristow. Tytułowy bohater nagrodzonego filmu kandyduje na burmistrza swojej wsi. Jego hasłem wyborczym jest przyjęcie imigrantów z Syrii. Wioska leży na bułgarsko-tureckim pograniczu, na szlaku, którymi uchodźcy przemierzają drogę do zachodniej Europy.

POSŁUCHAJ:

PRZECZYTAJ:

Grand Prix Dolnego Śląska to nagroda, która pana uradowała?

Oczywiście, że jestem szczęśliwy. Wprawdzie powiedziałem, że to mój pierwszy raz w Polsce, ale tak naprawdę drugi. Dwa lata temu byłem na Zamku Czocha, gdzie kręciłem swój kolejny film. Polecieliśmy do Berlina i stamtąd pojechaliśmy na zdjęcia na Zamku. Teraz przyleciałem do Wrocławia podekscytowany nagrodą. "Dobry listonosz" zyskał wiele uwagi, radzi sobie dobrze na festiwalach, jestem szczęśliwy z tego powodu.

Jak znalazł pan swojego bohatera, dlaczego chciał pan opowiedzieć w filmie o Iwanie?

Tak naprawdę wcale go nie szukałem. Historia zaczęła się dla mnie 3-4 lata temu. Byłem sfrustrowany reakcjami zwykłych Bułgarów na kryzys uchodźczy. Wszyscy pytali: po co oni tu przychodzą, nie potrzebujemy ich, niech wracają do domu. Takie rzeczy. W obliczu wojny to nie jest odpowiednia reakcja. Większość Bułgarów zareagowała negatywnie na kryzys uchodźczy, Byłem tym załamany. Oglądałem wiadomości, szukałem tematów, w których mógłbym znaleźć resztki empatii lub nadziei na przyszłość. Znalazłem materiał o siedmiu mieszkankach Wielkiej Bramy, które postanowiły przywitać uchodźców na granicy z Turcją, zabrały ze sobą wodę, jedzenie i koce. Dokładnie tego szukałem - świadectwa empatii, bez zadawania pytań, bezinteresownej pomocy. Wśród znajomych na Facebooku znalazłem kolegę, którego ojciec jest z tej wioski. Pojechaliśmy tam wspólnie. Iwan, listonosz, był pierwszą osobą, na którą trafiliśmy na miejscu. Okazało się, że ojciec mojego znajomego studiował razem z nim. Powiedziałem Iwanowi, że poszukuję kobiet, które witały uchodźców. Przedstawił mnie całej siódemce, ale ja powoli zacząłem sobie zdawać sprawę, że to on jest ciekawszą postacią. Później dowiedziałem się o jego pomyśle, by na nowo zaludnić wioskę, właśnie za sprawą uchodźców. Kiedyś w Wielkiej Bramie mieszkało tysiąc osób, zostało 35. To sprawiło, że na dobre zafascynowałem się listonoszem, ale na początku pojechałem dokumentować historię starszych pań.

"Dobry listonosz" to klasyczny dokument obserwacyjny, za bohaterami tylko podążasz, bez oceniania.

Pomimo, że, w pewnym stopniu, jest to dokument obserwacyjny, oparty na bohaterach, nie nakręciłem na miejscu zbyt wiele materiału. Dni zdjęciowych było mniej niż piętnaście. O wiele dłużej byłem na miejscu wcześniej. Ze swoimi bohaterami spędziłem pół roku. Wiedziałem gdzie, kiedy i co się dzieje, wiedziałem kto ma jakie opinie o całej sytuacji. Wiedziałem, gdzie postawić kamerę, by posłużyło to całej opowieści. Oczywiście nie brakowało niespodzianek. Na początku nie wiedziałem, że będą wybory, w trakcie realizacji nie miałem pojęcia, jaki będzie ich wynik. Dlatego nie znałem zakończenia, nie wiedziałem, do czego nas to zaprowadzi, ale wiedziałem, że skoro są wybory, to musimy śledzić bohaterów, bo wiedziałem kim są i o co walczą. Znałem ich dobrze, ufali mi, dlatego było mi łatwo z nimi pracować. Nie przeprowadzałem wywiadów, każdy może wytłumaczyć swoje stanowisko w rozmowach między bohaterami.


"Dobry listonosz" ma swoistą klamrę - tytułowy bohater dzwoni do straży granicznej, by poinformować o uchodźcach. Dlaczego to robi?

Na początku po prostu dzwonią do strażników i zgłaszają, że widzą uchodźców, bo myślą, że im w ten sposób pomogą, załatwić papiery, otrzymać pomoc. Początkowo przybysze szukali pomocy, chcieli jej. Z czasem to się zmieniło. Migranci zaczęli unikać służb, kryć się, bo nie chcieli zostawać w Bułgarii, to jeden z najbiedniejszych krajów Unii Europejskiej. Większość chce przez Bułgarię dostać się dalej. Pojawia się wielu przemytników, którzy obiecują w tym pomóc. Stąd taki pomysł scenariuszowy: na początku bohater chce pomóc, a na końcu próbuje pomóc, nie pomagając, nie ingerując, nie wchodząc w kontakt, bo już wie, że to może się źle skończyć.

W obrazie z operatorem nie koncentrujecie się na ruinach opustoszałej wioski, ale pokazujecie piękno krajobrazów.

Tak, tak, obrazy są dla mnie bardzo ważne. Jak już wspomniałem, nie kręciliśmy zbyt wiele, dlatego ekipa jest dla mnie istotna. Z reguły pracuję z bardzo dużą ekipą, tak jakbym kręcił film fabularny. Mamy duże obiektywy filmowe ze światłami . Dlatego starannie się przygotowuję, bardzo mi zależy, by film odpowiednio wyglądał. Emocje buduje się obrazami, nie trzeba wszystkiego mówić. Jestem Bułgarem, ale od 15 lat mieszkam w Finlandii. Tam nauczyłem się siły obrazu bez słów, Finowie nie mówią zbyt wiele, ale i tak udaje im się tworzyć mocne kino. Zależało mi na tym, by pokazać piękne miejsca i zamieszkujących je zwykłych ludzi, którzy dźwigają olbrzymią historię.

Kolejny film sprawił, że trafiłeś na Zamek Czocha na Dolnym Śląsku.

To naprawdę zabawna historia. Robię film o larpingu. O olbrzymiej grupie młodych ludzi, którzy bawią się w LARP, czyli granie w odgrywanie ról na żywo. Ludzie z całego świata przyjechali na Zamek Czocha by żyć w świecie jak z Harry'ego Pottera. To mnie zafascynowało, zastanowiło mnie, co ich sprowadza, dlaczego wybrali taką formę aktywności. Bohaterami będzie kilkoro młodych ludzi ze Skandynawii, którzy poświęcają na LARP sporo czasu. To będzie znów osobista historia. Dzięki niej pierwszy raz trafiłem do Polski. Zamek Czocha jest pięknym miejscem. Byłem też pod wrażeniem organizacji całej imprezy. Niemniej ważne było dla mnie to, że przyjechałem do kraju moich mistrzów. Zainteresowałem się kinem na poważnie i zapragnąłem kręcić filmy, bo byłem poruszony dziełami Krzysztofa Kieślowskiego. Gdy zobaczyłem dziesięć części Dekalogu, to było jak policzek w twarz, to był jeden z powodów, dla których zostałem filmowcem. To było niezwykłe i fascynujące, jak można opowiedzieć historię, która jednocześnie jest prosta i potężna. W szkole filmowej wszystkim pożyczałem "Krótki film o miłości", powtarzałem, że musimy mieć to ciągle przed oczami, bo o to właśnie chodzi w kinie. Później zobaczyłem jego dokumenty i też byłem pod wrażeniem. To były moje filmowe początki.

 


Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.