Rozmowa Dnia: Marta Zienkiewicz o marszu dla Aleppo [PRZECZYTAJ, POSŁUCHAJ]
POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY:
Pochód ruszył z Berlina w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Teraz jest już w Bośni i Hercegowinie, trochę za Sarajewem?
Dokładnie za Sarajewem. Parę dni temu marsz doszedł do Sarajewa, gdzie odbyła się bardzo ciekawa akcja, też wyrażająca solidarność z wydarzeniami wojennymi w samym Sarajewie. Było to przejście boso zostawiając takie czerwone, jakby krwawe, odciski za maszerującymi.
Pani już dwukrotnie uczestniczyła w tym marszu. Na co dzień pracuje Pani we Wrocławiu, tutaj rozmawiamy. Plan jest taki żeby jeszcze dołączyć?
Tak. Mamy w planach. Faktycznie uczestniczyliśmy w marszu dwa razy. Za pierwszym razem w okolicach Drezna, za drugim w okolicach Brna. Chcemy dołączyć, być może za miesiąc, dwa, jeszcze tego nie wiemy. Marsz prawdopodobnie będzie szedł jeszcze 4 miesiące, więc mamy troszkę czasu. Natomiast staramy się również wspierać marsz organizacyjnie.
Jesteśmy dokładnie na półmetku marszu, jeżeli chodzi o czas i dystans. Chyba najważniejsze pytanie: po co Państwo dołączyliście do tego pochodu?
Każdy ma swoją własną motywację.
A Pani?
Chciałam po prostu wyrazić solidarność z osobami, które cierpią z powodu wojny. Z drugiej strony ten marsz jest bardzo żywym organizmem. Dużo rzeczy się podczas marszu zmienia. Ważne jest propagowanie wiedzy o wojnie, o tym co się w Syrii dzieje, nie tylko w Syrii. Łączenie ludzi, spotykanie się. Najważniejsze jest to co spotyka nas po drodze. Ważne są spotkania z różnymi ludźmi, różnych narodowości, także z uchodźcami. Mogą przekazać nam swoje doświadczenia.
Jak reagują ludzie?
Ludzie są bardzo gościnni. Oferują własne miejsca do spania, ponieważ maszerujący bardzo często śpią w halach sportowych, także w domach lokalnych osób. Natomiast często, przez poglądy polityczne, marsz spotyka się też z nieprzyjemnymi sytuacjami.
Ludzie chcą znać powody, chcą porozmawiać, zapytać co się dzieje w Syrii?
Tak praktycznie w każdym miejscu, gdzie zatrzymujemy się, organizowane są spotkania. Bardzo dużo osób przychodziło na spotkania w mniejszych miejscowościach w Czechach. Bardzo mnie to zaskoczyło. Także wzbudzamy zainteresowanie, ludzie chcą wiedzieć po co idziemy. Chcą też wiedzieć co się dzieje w Syrii. Ale nie ukrywam, że temat jest bardzo trudny. Nie jest to nic wesołego. Te rozmowy również są trudne.
W ogóle nie wiadomo, czy będziecie mogli dojść do Aleppo. Nie wiadomo czy nawet do Turcji. Sytuacja na granicach nie jest łatwa. Warto w takim razie?
Tak jak wspominałam każdy ma własną motywację. Najważniejsze jest to co się dzieje pomiędzy. Najważniejsze są spotkania, rozmowy i doświadczenia.
Chcemy jechać, a nie dojechać? Tego dotyczy ta podróż?
Fajnie byłoby dostać się do Syrii, ale jesteśmy realistami. Wiemy, że ten marsz nie zakończy wojny. To jest wojna nie tylko między Asadem a opozycją, tylko także między mniejszymi ugrupowaniami, których jest kilkadziesiąt. To jest wojna mocarstw, także o rurociągi. Konflikt jest bardzo skomplikowany. Wiemy, że marsz tego nie zakończy.
Może ja zacytuję: "Jeśli tłum Europejczyków, idąc do Aleppo, mógłby coś zmienić, poszlibyście ze mną? To jest to pierwsze zdania, od tego wszystko się zaczęło. Anna Alboth, dziennikarka i podróżniczka, napisała to na swoim blogu. Od tego zaczął się marsz. W grudniu wyruszyło 300 osób, teraz jest ile? Ile osób brało udział w tym marszu?
Nie ma oficjalnych statystyk. Dwa miesiące temu Ania podawała, że wzięło udział ponad 1000 osób, w tym momencie myślę, że to jest ponad 2 tysiące. Osoby, które spotykamy po drodze, dołączają do tego marszu, przyjeżdżają osoby z kilkunastu różnych krajów. Nawet sami Syryjczycy idą z nami.
Są też tacy, którzy idą całą drogę?
Oczywiście. Postanowili rzucić wszystko i poświęcić się tej jednej idei.
Kto jeszcze bierze udział w tym pochodzie?
Ludzie pracujący, podróżnicy, ale także też tacy, którzy z podróżami nie mają nic wspólnego. Są też starsze osoby, dzieci, maszerują nawet psy. To jest zbiorowisko różnych ludzi, że nie da się ich włożyć do jednego worka. Ale mamy jedną ideę. Chcemy dać nadzieję Syryjczykom i przekazać dobrą nowinę osobom, które spotykamy po drodze.
Były jakieś problemy po drodze? Przecież wy nie korzystacie z hoteli i luksusów. Raczej to są spartańskie warunki?
Raczej nie spartańskie, ponieważ organizacja stoi tutaj na wysokim poziomie. Noclegi były organizowane po szkołach, w halach sportowych, zawsze był dach nad głową. Również goszczą nas osoby mieszkające w danych miejscach. Także nie nazwałabym tego warunkami spartańskimi.
A były trudne momenty?
Przede wszystkim pogoda. Mamy już wiosnę w Sarajewie. Ale w styczniu w Niemczech zdarzały się śnieżyce, było bardzo zimno. Trzeba było się odpowiednio przygotować. Jeżeli były osoby starsze, dzieci, które nie mogły iść, to organizatorzy dysponowali busem, który przewoził ich do miejsca docelowego.
W jednym z wywiadów z Panią przeczytałem: Wychowujemy pokolenie potworów. Dzieciom trzeba mówić: to jest dobra, a to złe. Inaczej widzą później zdjęcia ciał pod gruzami i komentują: ciekawe skąd mieli internet? Tak jest?
Myślę, że tak. Jesteśmy coraz mniej wrażliwi i przyzwyczajamy dzieci do tego, że okrucieństwo jest czymś normalnym. To będzie przykre, jeśli dzieci przestaną się zastanawiać skąd się bierze wojna, co Ci ludzie czują i jak można im pomóc.
Ma Pani takie poczucie, że jest w naszym kraju znieczulica? A z drugiej strony pojawia się dezinformacja. Są te zdjęcia, smartfony, zdjęcia, modne ubrania... Wtedy trochę łatwiej myśleć, że Ci ludzie chcą trafić do fajnego miejsca, a nie uciekają przed wojną.
No własnie i nikt nie pyta skąd to się bierze. Dlaczego tylko Ci bogaci trafiają do Europy, a co się dzieje z tymi, którzy nie mają na to pieniędzy. Oni własnie zostają w Aleppo. W tej chwili 13 mln ludzi potrzebuje pomocy w Syrii.
Rozgrywa się wielka dyskusja jak powinno się pomagać uchodźcom. Co powinna zrobić Polska?
Mogę powiedzieć, co powinny zrobić osoby takie jak ja. Chodzi o branie udziału w marszach i pomoc tutaj na miejscu jakimś uchodźcom.Niekoniecznie pochodzącym z Syrii. Można zaangażować się w takie inicjatywy jak "Wrocław wita uchodźców"- wspierając tą ludność w asymilacji i np. ucząc ją naszego języka. Tak na prawdę temu konfliktowi winna jest w większej mierze Europa i jeżeli wielkie mocarstwa nic z tym nie robią, a tylko wręcz potęgują ten konflikt, to tym bardziej zwykli ludzie powinni zareagować i pomagać.
Walki toczą się w Syrii. Teraz mówi się o tym, że 300 tys. ludzi potrzebuje natychmiast pomocy humanitarnej bo teren wokół Damaszku został całkowicie odcięty.
15 marca upłynęło już sześć lat odkąd trwa wojna. Wciąż jest tam dużo do roboty. Mi się wydaje, że w tym momencie m.in Polacy, myślą o tym że wojna się skończyła bo oblężenie Aleppo dobiegło końca.
Mniej się o tym mówi.
Tak, temat się wyczerpał, informacje nie docierają, więc po co mam się tym przejmować? No właśnie może po to, żeby samemu nie być kiedyś w takiej sytuacji.
Wasz marsz też trochę o tym przypomina. W grudniu gdy ruszał, mówiły o tym wszystkie stacje telewizyjne na świcie. Później było pewnie trochę ciszej w każdym kraju, tylko nie w tym do którego docieraliście.
Tak, to naturalne. Gdy docieramy do jakiegoś miejsca, tam od razu pojawia się radio i telewizja.
Nie chciałbym kończyć pesymistycznie. Ale czy wierzy Pani w szczęśliwy finał tego, co dzieje się teraz w Syrii?
Nie wierzę. Tak jak wspominałam, ten konflikt jest skomplikowany i są tam interesy Państw, które nie chcą by się on skończył. Myślę, że będzie to trwało bardzo długo. Chciałabym żeby ludzie mogli kiedyś wrócić do Aleppo, które kochają i aby mogli je odbudować.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.