Reżyser "Samych swoich" był gościem Rozmowy Dnia [POSŁUCHAJ]
POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY:
Nagroda polskiej Akademii Filmowej zostanie wręczona w Warszawie w poniedziałek. Zacznę banalnie - zaskoczenie?
W pewnym sensie. To znaczy nie było to zaskoczenie dla mnie kompletne, bo wiem, że w ubiegłym roku były jakieś telefony na ten temat. Jednocześnie zadzwonił do mnie kolega, który powiedział mi, że dostałem Orła.
Zadzwonił i powiedział "Nie żartuję" (śmiech)
Tak, oczywiście (śmiech)
Dostaje Pan Orła za całokształt twórczości. Tych filmów jest kilkanaście. Który dla Pana jest najcenniejszy?
Najbanalniejszą odpowiedzią byłoby wszystkie. Gdybym miał się wgłębiać to zależy od sytuacji w której mnie o to pytają...
No to w tej chwili?
W tej chwili to dla mnie "Agnieszka". To były pierwsze momenty samodzielności. Oczywiście ja już robiłem ciżemkę
Właśnie chodziło mi po głowie, że pan powie "Historia żółtej ciżemki" jako ten debiut reżyserski.
Nie, nie. Ciżemka była robiona w konwencji malarstwa gotyckiego, w konwencji baśni - jakiegoś odległego mitu. Coś tam się wydarzyło i sobie opowiadam. Natomiast tutaj - w "Agnieszce" - to były jakby sprawy, które świeżo mnie dotyczyły. Opowiadam tam o przeżyciach, które mówią o tym, że wojna mogła być siedemdziesiąt lat temu, ale ona nie minęła w człowieku, który tam był i ją widział.
Pan mówi teraz o poważnych tematach, ale przeszedł Pan chyba przez wszystkie gatunki filmowe. Może horrorów Pan nie nagrywał. Który gatunek Pan ceni najbardziej? Znany Pan jest dla przeciętnego widza najbardziej z komedii - "Sami swoi", Kargul, Pawlak to jest już teraz fragment naszej kultury.
Komedia jest czymś wdzięcznym, ale szalenie ciężkim. Zrobić dobrą komedię to jest naprawdę harówka. Oprócz ciekawego zestawu ludzi z którymi się to robi, tekstu, który jest inspiracją, to jednak to jest mrówcza robota każdego metra taśmy. Tam musi być jakiś dowcip, coś co pobudza. W związku z tym to jest stały niepokój. Jak patrzę jak robię powiedzmy "Wielkiego Szu" to, to jest zupełnie inna dziedzina. Tam mogłem powiedzieć, że w stosunku do tych moich śmiesznych komedii ja odpoczywałem. Widziałem, że aktor wszystko wie, że nic nie może mnie zaskoczyć.
Właśnie, chciałem zapytać o tę kuchnię. Podobno na planie zdjęciowym "Samych swoich" nie pozwalał Pan się śmiać. Tłumaczył Pan, że gdyby będzie śmiech na zdjęciach, to nie będzie go na salach kinowych.
Tak, tego się bałem. To jest pewien przesąd. To nie jest mój wynalazek, ale rzeczywiście byłem wyznawcą tego typu teorii. W tym była część prawdy. Ja znałem takie komedie gdzie na scenie czy na próbach bawili się doskonale po czym była cisza tam gdzie było trzeba tego śmiechu. Żeby zapracować na ten śmiech każdy centymetr taśmy był potrzebny, żeby zapełnić go czymś co w reakcji da ten wybuch czy uśmiech wewnętrzny.
Proszę zdradzić na ile to było odgrywanie konkretnego scenariusza i wszystkie dialogi były wypisane i odegrane, a na ile działa się tutaj improwizacja pomiędzy aktorami, którzy grali Kargula i Pawlaka?
Wie Pan, improwizacja polegała na czymś trochę innym. To trzeba wszytko ustalić przed tym zanim jest to zanotowane. Trzeba to sto tysięcy, a czasem mniej wypróbować. To są rzeczy, które albo się sprawdzają albo nie. Mnie zarzucano, że ja bardzo nieoszczędnie operowałem taśmą, robiłem wiele dubli. Wszyscy pracownicy dostawali w kość bo byłem wrażliwy na wszelkiego rodzaju uchybienia.
Pan się zgadzał, żeby aktorzy dawali coś od siebie?
Ja nie tylko się zgadzałem. Ja to inspirowałem jak tylko mogłem. To, że ja mówię, że ta nagroda jest oczywiście dla mnie, to jest to także nagroda dla wszystkich, którzy ze mną pracowali. To nie jest slogan. To jest sprawa tego typu, że na przykład szukamy właściwego słowa i to wszystko dzieje się na planie.
Chodzą legendy o rywalizacji pomiędzy Wacławem Kowalskim i Władysławem Hańczą - kiedy odgrywali rolę Kargula i Pawlaka - jeden już wielka gwiazda, drugi dopiero aspirujący. W ramach tych tarć powstały takie doskonałe sceny i gagi?
To jest tak, że jak słucham tego jak Pan to mówi, to oczywiście się buntuje, bo czegoś takiego oczywiście nie było. Natomiast to wszystko prawda, to jest ten przysłowiowy leżak...
Jeden miał ten fantastyczny fotel, a drugi nie
Jeden miał przede wszystkim fantastyczny dorobek teatralny, był autorytetem. To wynikało z tego, że rekwizytor zobaczył, że Pan Hańcza stoi to mu natychmiast podsuwał krzesło. Natomiast Wacek Kowalski to był dusza człowiek. On zaczynał o wiele później. Nie miał takiego dorobku jak Hańcza i w teatrze i filmie. Był troszkę jakby poniżej. Dopiero w tym starciu kiedy spotkali się na planie, kiedy jeden zagrał i drugi współgrał, to, to było inspiracją i dowodem ich wkładu. Oczywiście, że było tak, że jak jeden zagrał coś świetnie to drugi też chciał - to jest naturalne w każdym zawodzie.
Kończąc wątek komediowy. Pan spodziewał się takiego spektakularnego sukcesu tej trylogii?
Nie spodziewałem się. Natomiast bardzo bym się zawiódł gdyby Pan tego pytania nie zadał bo wszyscy o to pytają (śmiech). Nie spodziewałem się sukcesu, ale tego się nikt nie spodziewał. Ja chciałem to robić w kolorze, ale oczywiście nie dostałem koloru. Byłem początkującym reżyserem, który robi jakąś komedię o wsi, a te filmy o wsi miały określoną opinię - były bardzo słabe wręcz fatalne. Ja wierzyłem, że coś z tego będzie. Jak usłyszałem to słuchowisko Andrzeja Mularczyka w radio to pomyślałem, że to jest materiał na komedię. Ale czy na dobrą? Kiedy zaczynałem w ogóle swoją pracę, to kiedy kończyłem szkołę to robiliśmy takie etiudy. Jaką ja zrobiłem? Oczywiście komedię. Chciałem zrobić 4-minutową komedię, a wyszedł mi krwisty dramat - coś zupełnie nieśmiesznego. Ten niepokój i ten lęk był jakby inspiracją i motorem pracy przy "Samych swoich"
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.