Mayday? Nie mamy problemu! (REPORTAŻ)
To fenomen na wrocławskiej scenie teatralnej - komedia Mayday nie schodzi z afisza Teatru Polskiego od 6 czerwca 1992 roku. - Choć nie, była krótka przerwa. Jeden dyrektor wstydził się fars i nas zawiesił, ale jak popadł w tarapaty finansowe, to nas szybko odwiesił - śmieją się Teresa Sawicka i Grażyna Krukówna, które w obsadzie są od samego początku. A początki były, a jakże, śmieszne.
Nawet Jarockiemu się podobało!
- Przyszedł Wojciech Pokora, pyta, jak nam się podobał tekst. Mówimy, że jest super. On na to: Proszę państwa, pierwszy akt jest rewelacyjny, a w drugim nawet najtęższe umysły wysiadają - wspomina Tomasz Lulek vel Bobby Franklin. Aktorzy dodają, że na pierwszej czytanej próbie w gabinecie ówczesnego dyrektora, Jacka Wekslera, kwiczeli ze śmiechu. A później bali się, bo wedle niepisanego, teatralnego zwyczaju, jeżeli aktorzy świetnie się bawią na próbach, to publiczność na premierze bawić się nie będzie. Tymczasem...-Ależ były brawa i owacje! Nawet Jarockiemu się podobało! - mówi Teresa Sawicka.
Mayday to historia o taksówkarzu, którzy prowadzi w tajemnicy podwójne życie. W jego rolę od początku wciela się Paweł Okoński. Choć od blisko 25 lat spektakl doprowadza publiczność do łez, to aktor przyznaje, że niektórym do śmiechu nie jest. - Chodziłem kiedyś do dentysty, którego zaprosiłem na spektakl. Pytam półgębkiem, jak to na fotelu stomatologicznym, czy mu się podobało. Powiedział, że śmiał się przez 15 minut, a później - i tu się zawiesił, może miał jakieś swoje wspomnienia, dodał: "zrozumiałem, że to jest problem - mieć dwie żony w jednym czasie. Czasem nawet z jedną jest problem" - śmieje się Paweł Okoński.
Publiczność? Gotuje się razem z nami
Pytani o przepis na sukces aktorzy mówią bez wahania: "Mayday" trwa, bo jest na scenie panuje niesamowita dyscyplina. To trudne, bo zdarza się, że jeszcze zanim spektakl zacznie się na dobre, widzowie już się śmieją - szczęśliwi, że udało im się zdobyć bilety.
- Łatwo wywalić cały spektakl, bo jest tak precyzyjnie skonstruowany, że niewypowiedzenie jednej kwestii może zniszczyć całą akcję - tłumaczą aktorzy. Ile razy wywalali? Oj, zdarzało się...Raz cały zespół chichrał się na scenie jak szalony. - Patrzyliśmy błagalnie na Miłka Reczka, bo to poważny facet, ale nawet on nie dał rady i rozleciał się ze śmiechu na kawałki. Publiczność szybko podchwyciła i gotowała się razem z nami - mówią odtwórcy głównych ról w farsie.
Dziś, blisko 25 lat od premiery, aktorzy przyznają, że są jak rodzina. Satysfakcja? Niezmienna! - Zawsze mówiłem, że NFZ powinien nam dopłacać, bo zadowoleni ludzie idą na następny dzień do pracy - śmieje się Tomasz Lulek.
POSŁUCHAJCIE CAŁEGO REPORTAŻU:
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.