Włodzimierz Majakowski Superstar (recenzja)
Krystyna Meissner wróciła we wrocławskim Współczesnym do zrobionej w stanie wojennym w Zielonej Górze sztuki Majakowskiego. Po co? Komunizm wybrzmiał przecież w kapitalistycznej rzeczywistości zupełnie, odgrywa dzisiaj rolę bezpiecznego sentymentu albo politycznego rekwizytu. Czyżby więc chodziło o krytykę skończonego systemu, teatr historyczny (jak zamówione przez prawicę poniedziałkowe produkcje TVP)? Bez sensu. Ale reżyserka wrocławskiej „Pluskwy" od zawsze lubi wojować z sensem i z sukcesem lub tylko ambicją iść na przekór. Teatr Współczesny pod jej wodzą wylansował Klatę, docenił Warlikowskiego, ciągle szuka, najbardziej chyba dialogu z widzem.
Meissner dobrze wie, że „Pluskwa" to żadna ramota, lecz rzecz co najmniej uniwersalna, podobnie jak los poety przeklętego. Pierwsza część przedstawienia rozgrywa się w teatrze bolszewickiej zadymy, z udziałem cenzora, który przeżuwa autorsko-reżyserską wersję żarliwie satyrycznych tekstów, zostawiając ogryzek. Ta odsłona „...np. Majakowskiego" iskrzy słowem, dźwiękiem i obrazem, na scenie pełno śmieci, dymu, niemal czuć zapach potu i weselnej wódki. Prisypkin (idealny Andrzej Mastalerz), główny bohater sztuki, wżenia się w mieszczańską rodzinę, aby „żyło się lepiej", z manierami „jak się patrzy". Ale ten teatr ma jeszcze jednego protagonistę: samego autora (porywający i wiarygodny Bartosz Woźny). Majakowski nie może się pogodzić z systemową hipokryzją i opuszcza swoje czasy. Wehikuł przenosi go w przyszłość. Jest 7 listopada 2008, rocznica rewolucji, studio telewizyjne, program „Wiwisekcja show" prezentujący wybudzanie towarzysza Prisypkina z hibernacji.
Dla Krystyny Meissner sztuka i postać Włodzimierza Majakowskiego są pretekstem do obnażenia sztuczności naszej kultury i, przy okazji, przypomnieniem o szlachetności prawdy, o którą poeta kruszył pióro i samobójczo zastrzelone serce. Tą prawdą jest człowiek, w swoich najmniejszych pragnieniach polepszenia bytu i największej wolnościowej energii, w nadziei i rozczarowaniu, w buncie i poczuciu obcości. W indywidualności. Majakowski to przykład doskonały.
Oglądałem to przedstawienie z podziwem i szacunkiem. Podziw wzbudza pierwsza część, klarowna i stylowa. Szacunek należy się reżyserce za część drugą, za odważnie dopisany i rozegrany ciąg dalszy według reguł telewizyjnego show. Widać powierzchowność środków, śmieszno-groźną maskę tabloidowej wersji rzeczywistości. Tam teatr, tu telewizja. Kluczowym łącznikiem wydaje się reżyser-redaktor (niełatwa podwójna rola Tomasza Cymermana), tam po ludzku chwiejny i wkurzony, tu mechanicznie wyuczony. Jak dla mnie kontrast między obiema odsłonami bywa niepotrzebnie dosłowny, przesłanie nazbyt czarno-białe. Zabrakło dramaturga klasy Majakowskiego. Ale za to ogląda się znakomicie i dzieje się w widzu ten żal za poetą, czyli krwią, za pluskwą, czyli dotykiem. Za brudem, który w sterylnym studiu nie ma szansy, gdy czuwa sprzątaczka (brawa dla Łucji Burzyńskiej). Za tą starą „nową sztuką - taką - żeby wywlec z błota Republikę".
...................................................................
„...np. Majakowski" wg tekstów W. Majakowskiego. Reż. Krystyna Meissner.
Wrocławski Teatr Współczesny, 12.10.2008
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.