Frankowicze idą do sądów i wygrywają z bankami
Sąd nakazał zwrot Kulmatyckim 40 tysięcy złotych i przypomniał – bank to instytucja zaufania publicznego, klient powinien poznać wszystkie szczegóły i zagrożenia wynikających z umowy. Bank może również dowolnie ustalać kursu franka. Wyrok na razie jest nieprawomocny.
Karolina Kulmatycka w 2004 roku zaciągnęła z mężem kredyt na kupno mieszkania na Muchoborze Wielkim. 240 tysięcy złotych. Raty w ciągu kilku lat skoczyły o 100%. I powiedzieli dość:
- Powiedziano nam jaka będzie rata na dzień taki i taki i to wszystko. Nie wyjaśniono nam tak na prawdę bardzo, bardzo wielu rzeczy, no a sąd wyraźnie to podkreślił, że bank jest instytucją zaufania publicznego i to bo jego stronie leży, żeby nam wyjaśnić wszystko czarno na białym - mówi Kulmatycka.
I sąd nakazał zwrot 40 tysięcy złotych. Sprawę dla rodziny Kulmatyckich wygrała Agnieszka Sobczyk - radca prawny:
- Zainteresowanie klientów jest ogromne. Część z tych ludzi po prostu idzie do sądu dlatego, że jak mówią, "my nie mamy nic do stracenia. My i tak jesteśmy skończeni, albo wygramy, albo możemy iść ogłosić upadłość" - cytuje Sobczyk.
Bank odmówił komentarza w tej sprawie tłumacząc, że "nie komentuje indywidualnych spraw". Chętnie za to mówi Paweł Nogal, wiceprezes stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu. Jego zdaniem kolejne wygrane sprawy to tylko kwestia czasu. Bo frankowicze, ale przede wszystkim sędziowie, są coraz bardziej świadomi i wyedukowani:
- Toksyczne produkty bankowe, absolutnie nie kredyty, a już nie na pewno kredyty walutowe. Wartość spłaty była odnoszona do kursu złotówka do franka szwajcarskiego przy czym tabele kursowe tych walut były dowolnie ustalane przez banki - zaznacza Nogal.
W Polsce udzielono około pół miliona kredytów indeksowanych do franka szwajcarskiego.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.