Jestem mordercą ***
„Jestem mordercą" wciąga bardziej niż „Czerwony pająk" i jest filmem prowadzonym konsekwentnie, od początku do końca, ale niestety bez wiary w widza. Wszystko, co najpierw obserwujemy, za chwilę słyszymy w dialogach. Albo na odwrót. Przykład? Jeden z bohaterów opowie dowcip o mężczyznach: 20-letni kocha wszystkie kobiety, 30-letni tylko jedną, a 40-letni znowu wszystkie, oprócz tej jednej. Ilustrację tego dowcipu obejrzymy w dalszej części filmu. "Jestem mordercą" jest jak anegdota, której puenta staje się oczywista w połowie.
Poszczególne sekwencje intrygują do pewnego momentu, później trzeba doczekać ich rozwiązania. Tak jest z wizjami lokalnymi, zasadzkami, wykorzystaniem komputera, milicyjnymi naradami, nawet z bardzo dramatyczną sekwencją rozmów ze świeżo wypuszczonymi pacjentami szpitali psychiatrycznych. Osobno każda z tych sekwencji działa, razem są zbiorem przewidywalnych zdarzeń. Reżyser budował moje zainteresowanie, po czym zawodził oczekiwania. Pomyślałem na koniec, że wszystkiego, co chciał powiedzieć w fabule, można się było domyślić, przywołując dokument, który nakręcił prawie 20 lat temu o sprawie „Wampira z Zagłębia”, będącej inspiracją filmu. Dokument też nazywał się „Jestem mordercą”.
Tytuł jest jedynym przewrotnym elementem nowego filmu Macieja Pieprzycy. Mordercę ma złapać specjalne grupa milicjantów, dowodzona przez głównego bohatera filmu. Kiedy pojawią się pytania, co do wytypowanego sprawcy, przesunie się akcent. Jako mordercę można przecież traktować także funkcjonariusza, który dla dobra własnej kariery przymyka oczy i uszy na wszelkie uzasadnione wątpliwości i nadaje bieg postępowaniu w sprawie obciążonej karą śmierci.
Mirosław Haniszewski ma w sobie magnetyczny urok, ale większość scen z jego udziałem jest przewidywalna, co zmniejsza napięcie. Arkadiusz Jakubik gra zagadkową postać milczącego brodacza, zatrzymanego pod zarzutem mordowania kobiet na Śląsku. Milczy w najbardziej dramatycznych chwilach, emocje okazuje jedynie przed telewizorem, w trakcie meczów Górnika.
Budowanie relacji detektywa i sprawcy, kata i ofiary, wychodzi w "Jestem mordercą" najciekawiej, także ze względu na odwrócenie ról, ale potencjał zostaje zaprzepaszczony. W najbardziej przecenionym filmie tegorocznego festiwalu w Gdyni (m.in Srebrne Lwy) akcenty rozłożono w złych miejscach. Scenom sensacyjnym towarzyszy muzyka jazzowa. Dobra, ale też nie na miejscu. Przypominał się "Whiplash", film zepsuty prostym sensacyjnym chwytem. "Jestem mordercą" ma swoje wady podobnego kalibru. Raz oglądamy sytuacje dramatyczne i krwawe, po chwili teledyskowe montaże, które każą postawić obraz Pieprzycy na półce nie z mrocznymi filmami, ale nowym, udanym polskim kinem środka, tytułami takimi jak "Bogowie" i "Moje córki krowy".
Psychologiczne portrety głównych bohaterów rozwodnione są banalnymi obserwacjami społecznymi. Milicjanci trzęsą się przed pierwszym sekretarzem (karykaturalny wąs Piotra Adamczyka, który gra komendanta i udany epizod Wiesława Cichego z Teatru Polskiego we Wrocławiu). Sędzia widzi, że sprawa nie trzyma się kupy, ale sam jest uwikłany (w tej kreacji inny aktor wrocławskiego teatru - Igor Kujawski). Żona oskarżonego liczy na odszkodowanie - jej brak skrupułów i karykaturalną namiętność do płci przeciwnej dowcipnie sportretowała Agata Kulesza. Kochanki romansują, by zdobyć paszport, żony zdobywa się talonami, a teściowie imponują zachwytami z zagranicznych delegacji. Wszystko w bardzo dobrze zainscenizowanym scenograficznie PRL-u, ale w kostiumach, które wyglądają, jakby przed chwilą wyszły spod igły. „Jestem mordercą” momentami imponuje, ale całość zawodzi banalnością spostrzeżeń.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.