Pokręcona, ale arcydzieło. O zwycięskiej książce Angelusa
Obawiam się, że choćby setki krytyków chwaliły Petera Esterhazy'ego, pozostanie on pisarzem może podziwianym, lecz w rzeczywistości nieczytanym. Jak Joyce. Jego proza jest bowiem wyzwaniem dla czytelnika, a „Harmonia Caelestis" to wyzwanie podwójne.
Pierwsza część tej książki-cegły to zbiór przeróżnych tekstów, cytatów, anegdot, wypisanych z przeszłości, zatytułowanych „Numerowane zdania z życia rodu Esterhazych". Ale w tym fragmencie powieści trudno wyłowić czystą prawdę i czysty fałsz, autor wszystko pomieszał, sugerując niemożliwość ogarnięcia całości dziejów i zrozumienia, a nawet poznania tożsamości człowieka i historii. Więcej tu mamy literackiej gry, erudycji, formalnej zabawy niż treści, której się spodziewamy. O familijnym losie opowiada zwłaszcza część druga: „Wyznania rodziny Esterhazych". To los reprezentatywny dla dramatu węgierskiej inteligencji po drugiej wojnie światowej, z utratą majątku i wysiedleniem jako wydarzeniem-wstępem do nowego życia i zdefiniowania własnej drogi. To, co było się nie liczy, a jednak przecież liczy i co rusz wychyla zza kurtyny teraźniejszości. Kurtyną jest również język i styl opowieści, wymykający się klasyfikacjom.
Wspaniale brzmi to kunsztowna, to prosta fraza Esterhazy'ego, fantastycznie przetłumaczona przez Teresę Worowską, która spędziła półtora roku nad przekładem powieści pisanej przez 10 lat. Błyszczą pomysły, jak choćby ten z nazywaniem bohaterów „ojczulkami" (dla podkreślenia źródłowej wspólnoty, ale i zmylenia przeciwnika). Ojczulkiem bywa i Bóg, jak przystało na niebiański kontekst tytułu (- Jaka jest różnica między moim ojcem a Bogiem? - pyta narrator. Róznica oczywista: Bóg jest wszędzie, w przeciwieństwie do ojca, który też jest wszędzie, tylko nie tutaj). O „Harmonii Caelestis" da się powiedzieć wszystko i wszystko nie będzie kłamstwem. Że to postmodernistyczna (bo nielinearna, fragmentaryczna, dygresyjna) powieść, że to przekorna wobec tradycji antysaga, a i pewnie, że ponowoczesny bełkot dla wybranych. Bełkot lub artyzm chwalony przez innych pisarzy, jak John Updike, tłumaczony na 30 języków, nagradzany najważniejszymi węgierskimi (i nie tylko) wyróżnieniami literackimi, typowany nawet do pierwszego w historii Węgier Nobla. To ostatnie się nie sprawdziło, pierwszy był Imre Kertesz, ale następnego można wskazać z dużym prawdopodobieństwem.
Esterhazy to potomek znanej arystokratycznej rodziny, która zdobyła pozycję w czasach austro-węgierskiej monarchii. W pałacu Esterhazych (węgierskim Wersalu) komponował sam Joseph Haydn, zresztą w książęcym od XVIII wieku rodzie także był kompozytor, autor tytułowej „Harmonii Caelestis". Po latach świetności przyszedł typowy dla XX wieku upadek, skutkujący kolaboracją ojca Petera Esterhazy'ego z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa. O tych faktach opowiada „Wydanie poprawione", opublikowana już u nas kontynuacja „Harmonii...".
„Harmonia Caelestis" ukazała się na Węgrzech w roku 2000, więc polscy wydawcy znacznie zaspali. Ale dobrze, że możemy się w tej doskonale przełożonej książce wreszcie zagłębić, wpadając w jej niepospolity rytm i zadziwiającą kompozycję. Usłyszymy tu głosy z familijnej przeszłości Esterhazych, jak również echa i cytaty z literackiej spuścizny arcyciekawego kraju o niepodobnej do innych mowie. Jeśli ktoś narzeka na brak wybitnej współczesnej literatury, niech sięgnie po „Harmonię Caelestis". W swojej klasie arcydzieło.
Peter Esterhazy HARMONIA CAELESTIS, przeł. T. Worowska, Czytelnik, 2007
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.