LEGION SAMOBÓJCÓW ** - Recenzja Iana Pelczara
W ostatnich latach standardem stały się seriale telewizyjne, które wyglądają jak filmy. Tym razem mamy film kinowy, który wygląda jak serial. Ale taki sprzed złotej ery produkcji telewizyjnych. Viola Davis gra nawet postać, jak ze swojego serialu („How to Get Away With Murder”). Nie znosi sprzeciwu, rządzi silną ręką, potrafi przekonać zwierzchników. W ten sposób powołuje tytułową jednostkę – w celu ochrony USA przed złoczyńcami, którzy mają podobne moce jak Superman, czy Batman, ale chcą je wykorzystać do czynienia zła. „Legion samobójców” to zbieranina profesjonalnych przestępców i największych szaleńców. Parszywa dwunastka to przy nich skauci. W plakatowy i krzykliwy sposób poznajemy cały legion, chociaż niektórych bardzo pobieżnie, a innych zaledwie na chwilę. Na szczęście najwięcej jest tu Harley Quinn. Kreująca ją Margot Robbie jako jedyna z ekipy filmu zasługuje na aplauz. Zamiast „Legionu samobójców”, chciałoby się oglądać od razu film poświęcony dziewczynie Jokera. Jared Leto w roli najsłynniejszego przeciwnika Batmana nie wychodzi z cienia Robbie. Nie przebija też dokonań Jacka Nicholsona, czy Heatha Ledgera. Wysiłki Robbie i Leto, a także standardowa kumpelsko-rodzinna kreacja Willa Smitha (Deadshot) to najlepsze elementy „Suicide Squad”.
Kinowa pogoń DC Comics za Marvelem wciąż jest fiaskiem. Filmy ze studia Marvela zdobywają serca publiczności i zachwyty krytyków. DC Comics zbiera cięgi. Po fiasku ostatniego ekranowego spotkania Batmana i Supermana wytwórnia Warnera zaingerowała podobno w niemal już gotowy film Davida Ayera, twórcy świetnych „Bogów ulicy”. Skutki są dla widzów „Legionu samobójców” opłakane. Widać to już od pierwszych ujęć filmu, którego scenariusz przypomina raczej prezentację bohaterów i pchnięcie ich w kierunku nieuchronnej konfrontacji z najgroźniejszym przeciwnikiem. Uczucie zażenowania z chwytania się przez twórców fabularnych pomysłów ogranych w „Pogromcach duchów”, „Armageddonie” i „Con-Air”, pogłębia playlista. Trudno uznać, że to muzyczne barokowe rozpasanie w tle każdej sceny jest ścieżką dźwiękową. Każdy bohater ma tu swoją piosenkę, a nawet dwie. Od hitów Animals i Queen po Eminema i Skirllexa. „Legion samobójców” jest jak sensacyjny hit Polsatu, pod który ktoś gra nam swoje przeboje życia ze Spotify.
W moim przypadku wyglądało to w dodatku jak słabej jakości screener podglądany przez lornetkę z bloku naprzeciwko. Seans 3D w Multikinie Arkady, na który trafiłem, stał pod znakiem wyciemnionej projekcji. Najprawdopodobniej lampa w projektorze powinna dawno zostać wymieniona. To nie pierwszy, ale chyba ostatni raz, gdy dałem się nabrać na 3D w polskim kinie. Z poprzednich lat i innych kin pamiętam złoto smoka w Hobbicie, które nie miało złotego koloru i czerwone barwy w „Igrzyskach śmierci”, podchodzące pod czerń. Techniczne błędy się zdarzają, ale na seansach 3D złościć widzów powinny podwójnie, bo cena za bilety jest wyższa, a jakość gorsza. Porównanie widać jeszcze w hallu, na nowoczesnym ekranie prezentowane są trailery. „Legion samobójców” poraża jasnością. Włosy Jokera wreszcie są zielone. Na dużym ekranie były brązowe. Pocieszaliśmy się ze znajomymi, że mogło być gorzej. Wystarczy pooglądać trailery z polskim dubbingiem. Na seansie z napisami można co najwyżej zadać sobie parę pytań o tłumaczenie („Batek”).
Żegnała nas kolejna pomyłka, tym razem obsługi. Na napisach końcowych jest scena. Zapalonego przed nią światła nie wygaszono, więc pomost pomiędzy „Suicide Squad” i „Justice League” był trudny do obejrzenia. Zły film, zły seans, jedynie źli superbohaterowie mają u Ayera sporo sympatycznych zachowań i odruchów. Co swoją drogą też nie jest najlepszą wizytówką kolejnej produkcji DC Comics.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.