Wybory do Sejmu już w przyszłym roku?
Pojawiły się już pierwsze "jaskółki" priorytetów polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, która ma nastapić w 2011 roku. Jak podaje onet.pl cytując szefa UKIE Mikołaja Dowgielewicza - jedną z najważniejszych dla polskiego rządu kwestii będzie finalizowanie negocjacji perspektywy finansowej na lata 2014-2020 oraz realizacja Strategii Morza Bałtyckiego.
Jak zwraca uwagę Lidia Geringer de Oedenberg, Wiceprzewodnicząca Komisji Prawnej Parlamentu Europejskiego przy okazji wyszedł też problem ustalenia daty wcześniejszych wyborów.
- "Kilka lat temu, gdy podejmowano decyzje o datach kolejnych prezydencji UE nikt nie przewidywał przyśpieszonych wyborów do Sejmu (w 2007 r.) i tego, że właśnie dokładnie w czasie naszej prezydencji ( jesienią 2011 r.) wypadną następne wybory parlamentarne - czego pogodzić ze sobą się nie da. Nie można prowadzić kampanii wyborczej i zajmować się sprawami 500 mln obywateli europejskich jednocześnie" - uważa europosłanka.
Na ubiegłorocznym spotkaniu z ministrem Sikorskim zapytała, czy polski rząd nie rozważał zamiany terminu prezydencji z Węgrami, którzy pokierują pracami Unii w pierwszej połowie 2011 r. i co rozwiązałoby problem "kolizji" z wyborami do Sejmu.
Otrzymała odpowiedź, że lepsze będą wcześniejsze wybory.
- "Zastanówmy się, o ile wcześniejsze? Wiosna 2011 r.? Na pewno nie. Trudno sobie wyobrazić, że wybierzemy Sejm i w konsekwencji rząd, który po paru dniach od uformowania przejmie 1 lipca 2011 r. przewodnictwo nad Unią. Nowy rząd, nawet złożony z samych geniuszy nie nauczy się w tydzień czy dwa, tego, czego inni uczą się przez 2-3 lata. Zatem... Jesień 2010 r. Bardzo prawdopodobne. Razem z wyborami prezydenckimi będą wybory do Sejmu, co więcej dołączą się jeszcze wybory samorządowe... Wcześniejsze wybory to bardzo dobre wyjście dla PO, dają usprawiedliwienie, że nie można było zrealizować obietnic - bo czasu zabrakło, słupki też w związku z tym nie pospadają zanadto, a mocna pozycja zwycięzcy pozwoli na "przejęcie" zarówno "pałacu" jak i Sejmu, a przy okazji jeszcze regionów. Datę już mamy, brakuje jeszcze oficjalnego powodu rozwiązania polskiego Parlamentu... Rząd unika niewygodnego tematu jak ognia. Moim zdaniem rozwiązania są dwa: -albo winny będzie musiał być PSL, koalicja już zaczyna lekko trzeszczeć, a odpowiednie prowokacje pewnie już się szykują (skuteczność metody przetestowali dla PO już wcześniej "koledzy" z PiSu). Przyłapanego na jakimś gorącym uczynku koalicjanta trzeba będzie się po prostu pozbyć, bez niego większości nie będzie i wybory będą koniecznością ... -albo winna będzie zbiurokratyzowana Unia Europejska. Choć było dużo czasu na uzgodnienie innego, dogodnego terminu naszej prezydencji - to widać nie było takiej potrzeby. PO ma w garści znakomity pretekst do rozpisania wcześniejszych wyborów zwiększających ich szansę na reelekcję, kosztowny "kłopot" będzie ceną za sukces naszej prezydencji. A im częściej wybory tym więcej za nie płacimy" - pisze Lidia Geringer de Oedenberg.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.