Biznes w polityce, polityka w biznesie (Komentarze)
Paweł Wróblewski (Polska XXI) sugeruje, że senator Tomasz Misiak stał się ofiarą demoralizującego systemu wartości i braku odpowiednich przepisów.
Sam Tomasz Misiak, którego nazwisko nie schodzi ostatnio z ust komentatorów czuje się ofiarą. Na swojej stronie internetowej odpiera zarzuty, tłumaczy ale "nie użala się nad sobą". Bo widzi też pozytywy całej sytuacji. Jakie?
"Moje nazwisko to już śmieć, nie ma wartości każdy może nim szastać, wycierać nim wszystkie brudy. A ja stoję zdębiały i nie bardzo wiem co się stało. Niektórzy mówią, że padłem ofiarą kryzysu, bo czerwone paski i afery podbijają sprzedaż w mediach, a ludzie w nich walczą o przetrwanie wobec planowanych zwolnień. Inni, że to polityka - miałem pewnie przykryć inną sprawę. Ale jakie to ma znaczenie, dla mnie człowieka odartego z godności osobistej, dumy i własnego całego życia.
Gratuluje! Osiągnęliście sukces, Misiaka wypaliliście żelazem, tak żeby na przyszłość człowiek, który coś ma, coś umie, chce zrobić coś dobrego 6 razy zastanowił się czy warto pracować w parlamencie. Nie użalam się nad sobą, mam 36 lat i pewnie się odbuduję po całej tej sytuacji. Poza groźbami i obelgami dostałem też wiele ciepłych słów i dzisiaj wiem kto jest a kto nie moim przyjacielem" - czytamy na stronie senatora Misiaka, która zmieniła oblicze, zniknęły z niej symbole PO, poza niektórymi zdjęciami.
Problem "niejasnych" związków polityki z biznesem dotyka niestety wszystkich państw. Także tych o ustabilizowanych, rozwiniętych demokracjach. Nie jest to oczywiście szczególnie pocieszające. Podstawowym środkiem zaradczym jest brak przyzwolenia społecznego na tego typu praktyki. - Jeśli społeczeństwo źle reaguje (jest gotowe karać, np. przy urnie wyborczej) na wykorzystywanie przez polityków stanowisk/funkcji w ich prywatnym interesie, to elity polityczne same będą oczyszczały swoje szeregi. Choć zazwyczaj dopiero wówczas, gdy media doniosą o kolejnej "aferze" - podkreśla dr Marzena Cichosz, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Świetną ilustracją problemu są zresztą wydarzenia dotyczące właśnie senatora Misiaka i wicepremiera Pawlaka. - A zwłaszcza zastosowanie podwójnych standardów do oceny podobnych działań. Misiak poniósł karę, gdyż elektorat PO tego oczekiwał. W. Pawlak natomiast nie zamierza się nawet tłumaczyć. Z jego punktu widzenia - nie musi. Jego elektorat w takich działaniach nie dostrzega nic złego - komentuje dla prw. pl Marzena Cichosz.
- Kumoterstwo, korupcja, nepotyzm po prostu nadal są instytucjami społecznymi - ocenia dr Marzena Cichosz, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Władysław Sidorowicz Senator RP (PO) na swoim blogu pisze: "Sprawa senatora Misiaka wymaga pogłębionej refleksji o relacjach między biznesem a polityką. Sprawę tę omawialiśmy podczas posiedzenia Klubu Senatorskiego Platformy Obywatelskiej. Kilku dyskutantów wskazywało, że każdy z nas wywodzi się ze środowiska, regionu, co może stanowić pretekst do oskarżeń o interesowność. Byłoby też niezgodne z dobrem wspólnym, gdyby z uchwalania prawa gospodarczego wyłączyć np. przedsiębiorców. Wnoszona w tych przypadkach wiedza pozwala na dostrzeganie ogólnych problemów do rozwiązania, poprzez stanowienie prawa. Kluczem różnicującym jest ocena, czy działa się na rzecz dobra wspólnego, czy dla indywidualnych korzyści. Sprawy graniczne, gdy w pewnej perspektywie korzysta dana branża, co pośrednio obejmie i mnie, moją firmę, zawsze będą wymagały osobistej uczciwości i publicznego nadzoru.
Jest jeszcze jedne niebezpieczeństwo uczestnictwa ludzi biznesu w polityce. Chodzi o budowanie wpływów i pozycji poprzez posiadane zasoby. Niesie to zagrożenie powstawania zależności i więzi nie opartych na wspólnocie poglądów, a na zależnościach materialnych. Ochrona przed tym zjawiskiem także wymaga nieustannej staranności. Nasz młody kapitalizm i takaż demokracja zderza się tu z problemami nieobcymi krajom o ustabilizowanym systemie partyjnym i wielowiekowej tradycji demokratycznej".
Co zrobić, by oddzielić politykę od biznesu? Czy to w ogóle możliwe? Zapytałam polityków. Co odpowiedzieli?
Dla prw.pl komentuje Radosław Mołoń (SLD):
Od wielu lat obserwujemy na krajowej scenie politycznej zjawisko łączenia funkcji publicznej z biznesem, niejasne powiązania polityków i biznesmenów, wzajemne zależności jednej i drugiej grupy ludzi. Problem ten dotyczy nie tylko jednej opcji politycznej, gdyby sobie ktoś zadał trud i prześledził doniesienia prasowe od co najmniej 15 lat natrafi na bardzo ciekawe artykuły świadczące o stale trwającym i niekiedy zupełnie bagatelizowanym a co gorsza nie napiętnowanym zjawisku wykorzystywania funkcji publicznej do osiągnięcia własnych korzyści materialnych.
Tak się zastanawiam, co się dzieje z niektórymi ludźmi, którzy gdy tylko zostaną wybrani na Posła, Senatora, Samorządowca uważają się za lepszych od innych, bardziej uprzywilejowanych, mogących robić idiotów z reszty społeczeństwa jak to czynił np. przez ostatnie dni Pan Wicepremier Pawlak, który szedł w zaparte przekonując wszystkich dookoła, że przecież jest Komisja Rewizyjna, że wszystko jest jasne, czytelne i transparentne. Ciekawa linia obrony. Linia obrony polegająca na wciskaniu kitu, bo przecież "naród ciemny kupi wszystko".
Zakładam, i to jest w tym wszystkim najgorsze że Pan Wicepremier robił to z premedytacją. Czyli z tego wynika że jak się kwoty na FV zgadzają to wszystko jest OK. Ale to, że pieniądze płyną ze Skarbu Państwa i pośrednio zasilają konta spółek zależnych powiązanych z najbliższymi - kogo to obchodzi? Pan Wicepremier Pawlak pokazał że można, a nawet trzeba z nich korzystać dając przyzwolenie na tego rodzaju "antykryzysowe działania". Senatorowi Misiakowi też się dostało, chociaż ten ostatni zapłacił o wiele większą cenę - zostając tak naprawdę pozostawiony sam sobie. Premier Tusk mógł sobie pozwolić na "poświęcenie" senatora i chociaż tak wybrnąć z kłopotliwej dla siebie i swojej formacji położenia. Zastanawiam się tylko po co człowiekowi tak zamożnemu, stojącemu na progu kariery politycznej ,godnej pozazdroszczenia, mandat Senatora? Czy to legitymacja uprawniająca do bycia współodpowiedzialnym za wypełnianie postanowień Konstytucji czy tylko uprawniająca do wykorzystywania swojej funkcji dla osiągania i zaspokajania własnych korzyści materialnych. Ten problem nie dotyczy tylko Wicepremiera Pawlaka czy Senatora Misiaka, dotyczy tych wszystkich wybrańców Narodu, którzy czują się Nimi tylko do czasu złożenia przysięgi na wypełnianie postanowień Konstytucji. Szkoda że trwa to tylko chwilę a potem pamięć jak zwykle bywa zawodna. Namawiam gorąco do debaty publicznej : Komu i czemu ma służyć piastowanie najwyższych stanowisk i funkcji w Państwie.
Dla prw.pl komentuje Krzysztof Grzelczyk (PiS):
Zastanawiające jest, jak wszyscy ulegają narzuconemu kierunkowi dyskusji, w tym wypadku o stykach biznesu z polityką. Zanim premier Donald Tusk wreszcie po czterech dniach przemówił, dla zwykłego śmiertelnika od początku było jasne, że sprawa stoczniowego kontraktu śmierdzi. Kiedy premier w końcu zmierzył, zważył i porównał sondażowe słupki, to usłyszeliśmy jak to Platforma Obywatelska stoi na straży wysokich standardów w polityce. Gdyby tak było, to nie musielibyśmy czekać na to objawienie aż cztery dni.
Standardy albo się ma, albo nie. I nie potrzeba wyjątkowych przepisów prawa, nad wprowadzeniem których się teraz dyskutuje, aby stwierdzić czy nam coś pachnie elegancką perfumerią, czy też ubocznym produktem PGR–owskiej obory.
Rzecz też nie w tym, aby zakazać politykom zajmowania się działalnością gospodarczą. Problem z etyką mają ci politycy, którzy swoje interesy ekonomiczne budują w oparciu o pieniądz publiczny.
Z wypowiedzi „bohaterów” ostatnich afer wyraźnie widać, że akurat tego problemu nie dostrzegają. Zawiłe tłumaczenia, że prawa nie złamano, bo korzystano z przepisów nie tej specjalnej, tylko innej ustawy, tylko to potwierdza. A jeśli panie i panowie posłowie nie potraficie prowadzić działalności gospodarczej wyłącznie na własne ryzyko, bez wsparcia funduszy publicznych, to nie ubiegajcie się o funkcje państwowe. Służba Polsce nie jest żadnym przymusem, a naród płakać na pewno nie będzie po odejściu kasty ni to polityków, ni to biznesmenów.
Dla prw.pl komentuje Paweł Wróblewski (Polska XXI):
Bez większych emocji obserwuję to, co dzieje się wokół Tomasza Misiaka i jego interesów z pogranicza powiązań "biznesowo-polityczno- bankietowych".
Każdy, kto interesuje się polityką wie, że wielu idzie do niej tylko dlatego, że może być świetnym skrótem w robieniu interesów. Z pewnością przynajmniej dolnośląscy politycy Platformy Obywatelskiej, dobrze znając przeszłość i powiązania towarzysko-biznesowe Tomasza Misiaka, mogli łatwo przewidzieć, że prędzej, czy później jego działalność znajdzie swój finał w skandalu politycznym, który pociągnie jeszcze wiele ofiar. A reakcja Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska na ujawnienie jego działalności, to klasyczny przykład dulszczyzny w polityce: wydało się, awantury nie dało się opanować; to trzeba napiętnować, jakby się nie wydało - byłoby wszystko ok.
Gdzie byli ci wszyscy moralizatorzy z PO, gdy posłanka ich partii, Lidia Staroń, zarobiła kilkaset tysięcy złotych, korzystając na skonstruowanej przez siebie nowelizacji prawa spółdzielczego? Gdzie byli, gdy poseł Platformy Obywatelskiej, Norbert Wojnarowski zgłaszał w Sejmie projekt ustawy o ZOZ-ach która umożliwiała wierzycielom przejmowanie szpitali za długi, a sam jest prywatnie udziałowcem firmy handlującej długami szpitali i wspólnie z żoną ma 48% udziałów w firmie Progres, kierowanej przez jego ojca, notabene działacza PO na Dolnym Śląsku? Dlaczego już wtedy nie piętnowano podobnych zachowań i nie próbowano wprowadzić takich rozwiązań, jak na przykład tzw. "ślepe" fundusze powiernicze, którym politycy na czas swojej działalności powierzają swoje aktywa w zarząd?
Nie mając wiedzy o ich dalszych losach nie mogą ulec pokusie wykorzystywania politycznych powiązań do wpływania na ich wartość. Nie wszystko jednak da się uregulować ustawami, czy rozporządzeniami. Nie da się opisać przepisami prawa choćby zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. Jest ona wypadkową wychowania, wpojonego światopoglądu i zasad. Żyjemy dziś w kulcie relatywizmu moralnego. To pogląd że istnieje wiele systemów wartości i żaden z nich nie jest absolutnie najlepszy, więc różne społeczności są uprawnione do stosowania różnych systemów. I tak to, co w środowisku konserwatywnym uważane jest za niegodziwość, w środowisku liberalnym może być uznane za operatywność. Ów moralny relatywizm, "poprawność polityczna" i wolność słowa oraz mediów nakazują dziś równo traktować zwolenników i przeciwników takich choćby skrajnych poglądów i postaw. Zapomniano, że wolność, to nie wolność od wszystkiego ze zdrowym rozsądkiem włącznie. Zapomniano, że prawdziwa wolność jest ograniczona płaszczyzną odpowiedzialności. Wina Tomasza Misiaka jest dla mnie oczywista, ale jednocześnie mam świadomość, że jest on również ofiarą. Ofiarą demoralizującego systemu wartości i braku odpowiednich przepisów prawa.
Dla prw.pl komentuje Jarosław Kurzawa (PSL):
Za niecałe trzy miesiące kolejne wybory. W polityce robi się co raz bardziej gorąco.
Piętnowanie poszczególnych przedstawicieli partii politycznych staje się normą w walce o słupki wyborcze. Niedobrze jeżeli odbywa się to jedynie na gruncie oceny moralnej, której subiektywizm jest wpisany w naturę człowieka.
Można by było się zastanowić na ile jest szansa stworzenia norm prawnych, które by jednoznacznie określały ramy, poza które nie można wyjść.
Problem aktywności poselskiej w obszarze własnych zainteresowań biznesowych nie jest czymś nowym w polskim parlamencie i nie jest to domena jedynie senatora Misiaka. Swego czasu głośną sprawą był udział posła Karola Działoszyńskiego w pracach nad ustawą wprowadzającą zakaz używania telefonów komórkowych w samochodach bez urządzeń głośnomówiących, gdzie biznesowo związany był z firmą zajmującą się sprzedażą akcesoriów do telefonów komórkowych. W tej kadencji posłanka Lidia Staroń również stanęła pod pręgierzem zarzutów dotyczących prowadzenia legislacji w efekcie której mogła się uwłaszczyć na majątku spółdzielczym. Nasuwa się pytanie do jakiego momentu poseł może angażować się w prace legislacyjne ustaw, które wkraczają w obszar jego aktywności biznesowej. W parlamencie zasiadają osoby reprezentujące różne profesje.
Większość ustaw dotyka interesów poszczególnych grup zawodowych, które bardzo aktywnie uczestniczą w procesie legislacyjnym broniąc swoich interesów korporacyjnych. Można powiedzieć, że jest to naturalne i nie powinno budzić kontrowersji, bo czy można zabronić posłowi – lekarzowi, adwokatowi, nauczycielowi czy też rolnikowi uczestniczyć w tworzeniu prawa, gdzie określany jest ich interes zawodowy ?
Na pewne nie, również nie można tego zabronić osobom reprezentującym inne grupy zawodowe. Nagannym natomiast i wręcz wymagający sprawdzenie przez odpowiednie służby jest sytuacja, kiedy rozstrzygnięcie prawne zawarte w ustawie dotyczy jednostkowych firm, czy też incydentalnych rozwiązań prawnych dotyczących jednego zdarzenia gospodarczego z których korzysta podmiot powiązany z posłem biorącym bezpośredni udział w konstrukcji prawa.
Dla prw.pl. komentuje Marek Dyduch, radny sejmiku z klubu PSL:
Polityka jest domeną źycia publicznego, która w zasadzie dotyczy wszystkiego co nas otacza poczynając od spraw indywidualnych poszczególnych ludzi (w tym ich pogladów politycznych) a kończąc na sprawach ublicznych, społecznych, środowiskowych, zawodowych a także biznesowych.
Dlatego moim zdaniem oddzielenie polityki od biznesu w żaden sposób jest nie możliwe.
Ci co twierdzą inaczej są zwykłymi utopistami.
Natomiast istotą relacji polityki do biznesu i biznesu do polityki jest właśnie jakość i standarty tych relacji. Muszą być one czytelne i przejrzyste. Ludzie biznesu, którzy trafiają do polityki muszą się liczyć z większą kontrolą ich działalności zarówno politycznej jak i biznesowej, szczególnie na styku-biznes a środki publiczne - a także z bardziej wnikliwymi ocenami jego dochodów i wydatków.
Standarty i jakść życia oraz działalność osób pełniących funkcje publiczne muszą podlegać szerokiej kontroli instytucji publicznych do tego powołanych (w tym mediów) i każdy kto decyduje się na taką formę aktywności powinien się z tym liczyć.
Na dzień dzisiejszy pewnym mankamentem w polskim życiu publicznym są deklaracje wielu ugrupowań politycznych, że skutecznie będą walczyć z korupcją, a w praktyce jak do tej pory żadnemu z tych ugrupowań nie udało się zrobić porządku nawet w łonie własnej partii.
(Zdjęcie przy tekście pochodzi z Flickra. Jego autorem jest Neubie. Objęte jest licencją Creative Commons Attribution 2.0 Generic).
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.