Recenzje Iana Pelczara: ZJAWA ******

Jan Pelczar | Utworzono: 2016-02-01 17:05 | Zmodyfikowano: 2016-02-01 17:05

Gdyby ktoś mi rok temu powiedział, że będę trzymał kciuki za Oscara dla filmu Alejandro G. Inarritu… Rok po obsypanym statuetkami „Birdmanie”, którego nie mogłem strawić, meksykański reżyser powrócił z filmem nadspodziewanie dobrym. I zdecydowanie odmiennym od wszystkiego, czego mogłem się po nim spodziewać. Leonardo DiCaprio nie tańczy tu z niedźwiedziami, by za wszelką cenę dostać Oscara. Inarritu odchodzi zaś najdalej jak może od swoich wielowątkowych, pretensjonalnych łamigłówek. Zbliża się do klasy Terrence’a Malicka i to w momentach najlepszej formy mistrza. Do ekipy Inarritu dołączył scenograf Malicka Jack Fisk, za wizualną maestrię już wcześniej odpowiadał operator ostatnich filmów tajemniczego twórcy, Emmanuel Lubezki. W jednej ze scen śnieżne pustkowie zdaje się płynąć, a główny bohater wydaje się kroczyć po wodzie. Dzięki pracy kandydata do trzeciego z rzędu Oscara za zdjęcia, każdy widz może się poczuć w roli tytułowej Zjawy, krążyć nad bohaterami i wokół nich, niczym obserwujące wszystko duchy. 

Film o wyjątkowej woli przetrwania amerykańskiego trapera jest otwarty i pojemny, niczym modlitwa. Każdy może wypełnić oniryczne kadry własną treścią, zdecydować, co w uniwersalnej historii jest dla niego najważniejsze. Historia zemsty? Związki zdrady i zaufania? Styk fizyczności i duchowości? Relacja człowieka z naturą? Siła więzi rodzinnych? Inarritu daje widzom przestrzeń do medytacji. Potęga natury jest w „Zjawie” przedstawiana w sposób niepowtarzalny, także dzięki decyzji, by nie korzystać na planie ze sztucznego oświetlenia. Efekt jest doświadczeniem obowiązkowym dla kinomana, możliwym do uchwycenia tylko na dużym ekranie. Zdarzało mi się od niego odwracać z niesmakiem w trakcie seansu, ale nie podczas komentowanych szeroko scen z udziałem niedźwiedzia, bizona, czy konia, tylko w momentach z ptaszkiem, lewitacją i zwolnionym tempem obrazu. To były chwile, gdy Inarritu nie wytrzymywał i zaczynał wskazywać tropy retrospekcjami pełnymi kiczowatej symboliki. Nie udało mu się jednak zepsuć efektu, który wywołał sposób pokazywania bezkresu i gra aktorów. 

Leonardo DiCaprio doczeka się za „Zjawę” Oscara. Miał w karierze kreacje lepsze, ale i ta jest znakomita. Wcześniej opierał się głównie na dialogu, teraz dał radę stworzyć rolę w oparciu o fizyczność bohatera. Jeśli przy „Wilku z Wall Street” nasuwały się porównania do Jacka Nicholsona, to teraz patrzy się na DiCaprio jak na Marlona Brando. Nie ma już jednak wątpliwości. Niecałe dwie dekady po „Titanicu” możemy mieć pewność, że sława nie zepsuła talentu, który objawił się światu w filmie „Co gryzie Gilberta Grape’a”. W „Zjawie” to nie duet z wykreowanym komputerowo niedźwiedziem jest najważniejszy, chociaż krótka sekwencja nie tyle walki, co jednej z prób przetrwania, rzeczywiście wciska w fotel. Porzucony przez towarzyszy Hugh Glass walczy o życie samotnie, jest jak Jeremiah Johnson. Natura nie ma nad nim litości, ale to ludzi musi się obawiać najbardziej. Są pokazywani brutalnie, patetycznie, ale i z poczuciem humoru. Poszanowano nawet prawa kina gatunkowego: gdy jedna z postaci zdradzi się z tęsknotą za żoną, wiadomo, że za chwilę zginie. Główny bohater do pewnego momentu chce nie tylko przetrwać, chce też żyć. Staje w opozycji do swojego wroga Johna Fitzgeralda, który już na początku wygłasza maksymę odwrotną. Tom Hardy to godny przeciwnik dla DiCaprio. Aktor, który nie przestaje zadziwiać swoim potencjałem i charyzmą. Inarritu zadziwił mnie po raz pierwszy od czasu „Amorres Perros”. Oby szedł dalej drogą, która powiodła go przez pustkowia z Hugh Glassem. Może poprowadzi do adaptacji powieści Cormaca McCarthy’ego? Momentami „Zjawa” jest równie dobra. 


Komentarze (3)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.
~Bary2016-02-02 11:00:54 z adresu IP: (109.199.xxx.xxx)
Obejrzałem film i jestem w szoku, że wciska mi się, że to dzieło wybitne i do tego należą mu się Oscary. Niestety film nad wymiar rozwleczony, bez pomysłu. Ot takie sobie kino drogi, bo film był drogi...
~Maricn2016-02-02 09:29:00 z adresu IP: (62.233.xxx.xxx)
Rambo 11, facet ma taką wolę że wypala sobie prochem rany,śpi przy - 15 stopniach w lesie, pływa w lodowatej wodzie i chodzi w przemoczonym ubraniu na mrozi, oczywiście zabija niedźwiedzia i zasuwa zyliard kilometrów piechotą. Scenariusz wybitny (podobnie jak w beznadziejnym Pitbulu Patryka Vegi), kunszt aktorski DiCaprio - facet przez cały film sapie i "gra ból". No i te cyfrowo włożone ptaki i bizony... Oprócz rewelacyjnych djęć i świetnej charakteryzacji - nie ma w tym filmie nic. P.S. Czy my zawsze będziemy klaskać gdy media mówią że coś jest dobre? Czy zawsze będziemy zachwycać sie czymś co jest przeciętne, albo słabe? Ech...
~Dosłowna2016-02-02 14:53:23 z adresu IP: (94.42.xxx.xxx)
~Maricn (sic) Jeżeli coś nie jest bezpośrednie i dosłowne to dla dzisiejszego pokolenia-Instant-McDrive po prostu nie istnieje... Oglądając film widzimy po prostu dwugodzinną wędrówkę jakiegoś nudnego gościa - tak? To boję się zapytać jak byś skomentował co poniektóre tomiki wierszy - nuda! żadnej akcji! nic się nie dzieje! po co to pisać? Skąd wiesz że rzeczy które opisujesz nie mogły wydarzyć się w rzeczywistości? Odrobinkę przesadzili ale to co wymieniłeś w swoim komentarzu jako rzeczy nierealne do wcielenia je w rzeczywistość do takich akurat nie należą. Miałeś za wygodne życie skoro z góry wyszedłeś z takim założeniem. Nie wiesz jak człowiek się zachowuje jak jest bardzo zmęczony i bardzo przemarznięty i czy byłby w stanie jeszcze wtedy odbyć podróż gdyby musiał. Opatrywanie sobie bolesnych ran? Podam prosty przykład bez skrajnych sytuacji z niedźwiedziami i zagrożeniem życia. Gdybyś lubił wypady rowerowe daleko za miasto a pewnego dnia straciłbyś panowanie nad bardzo rozpędzonym rowerem i mocno się porozbijał? Wiedziałbyś że najbliższe domy są kilka kilometrów od drogi a drogą na której leżysz raczej szybko nic nie przejedzie, a jeśli przejedzie to może cię zabić a nie ci pomóc, bo na razie leżysz płasko bez ruchu nie mogąc się ruszyć i nawet nie możesz dać znaku ręką że tu leżysz i żeby cię nie przejechali. Potem wstajesz a krew leje się z ciebie ciurkiem. Mówisz "fuj" i czekasz aż cię na tym pustkowiu w takim stanie zastanie noc? Musisz zatamować krwotoki, wziąć się w garść i spróbować dotrzeć do najbliższej miejscowości zanim twój stan mógłby się na tyle pogorszyć że zemdlejesz gdzieś w trawie w której nikt cię nie znajdzie. Mam kilka albumów ze zdjęciami z amerykańskich parków narodowych, ale po obejrzeniu tego filmu wrzucam je w kąt. Przepiękny film!! Tam nawet sam rytm muzyki sugeruje że coś jest niedopowiedziane - każe nam wstrzymać oddech, zatrzymać się w dosłownym oglądaniu i przez moment zastanowić. Dobry film albo książka jest zawsze wielowarstwowy-a, tak że znajdą się wątki odczytywalne na różnych poziomach. Tak więc znajdziesz tu też aż nazbyt rażące w oczy dosłowne aluzje, symbolikę i bardzo 'ograne' tradycyjne historie i tematy więc nie wiem jak mogłeś je przeoczyć i określić krótkim podsumowującym 'NIC'. Masz prawo do swojego zdania a ja do własnej opinii więc nie mów innym że ma im się podobać to co Tobie a jeśli myślą inaczej to ktoś ich na taki sposób myślenia namówił a nie jest to ich własna opinia. Będę klaskać kiedy sama uznam że mam do takiego klaskania powód i taką ochotę. Film mi się bardzo podobał i nawet jeśli było w nim troszkę malowniczej przesady to dodało tylko filmowi klimatu traperskiej legendy. Ech! (ale w innej intonacji)