Grzelczyk rezygnuje dla dobra IPN (Posłuchaj)
W IPN Grzelczyk rozpoczął pracę po tym jak przestał być wojewodą dolnośląskim. W związku z pracą w Instytucie oddał PiS-owską legitymację partyjną, ale z partyjnymi kolegami się nie rozstał. Miał ambicje polityczne, chciał startować do Parlamentu Europejskiego. Ostatecznie jednak na liście PiS się nie znalazł.
Niedawno Gazeta Wyborcza Wrocław opisała działalność Grzelczyka w związku z głośną sprawą usunięcia z listy wyborczej PiS do europarlamentu w Wielkopolsce Marcina Libickiego. Jak pisze GW: "Powodem były prasowe doniesienia o jego rzekomej współpracy z wywiadem PRL". Jak ustaliła GW, to "Grzelczyk najpierw sprawdził w archiwach, że zarzuty nie są bezpodstawne, a później poinformował o tym prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego".
Dlaczego Krzysztof Grzelczyk zrezygnował z pracy w IPN? I jaki miał związek z tzw. sprawą Libickiego?
O tym były wojewoda mówi w rozmowie z Sylwią Jurgiel (Posłuchaj):
Krzyszfof Grzelczyk dla prw.pl:
"Co z tą klasą?
Nie za często chyba się zdarza, aby z rzuconego pomówienia rozpętano aferę medialną o zasięgu ogólnopolskim. Sformułowano niewiarygodne zarzuty, postraszono prokuratorem i zażądano głów. Jedna się znalazła – moja. Mimo, że nie startuję w wyborach europejskich, powtarzana jest teoria spiskowa, jakobym to dokonał lustracji poznańskiego posła, aby samemu mieć lepsze miejsce na liście wrocławskiej. Tego typu logikę zademonstrowała jedna z wrocławskich gazet. Jeszcze dalej poszła Monika Olejnik w „Kropce nad i” twierdząc, że swoimi działaniami jako wiceprezes poznańskiego oddziału IPN spowodowałem usunięcie z listy konkurenta i w ten sposób zająłem na liście poznańskiej miejsce o oczko wyżej. Historia jak z Radia Erewań. A to dlatego, że nie wiceprezes a wicedyrektor, nie w Poznaniu a we Wrocławiu, a w końcu nie oczko wyżej, tylko wypad z listy. Znana dziennikarka bez żenady głosi takie bzdury i co? A no nic. Okazuje się, że dwa artykuły w gazecie i jeden show w telewizji wystarczy, aby prezes szacownej państwowej instytucji uznał (ponoć pod wpływem nacisków), że człowieka tak absurdalnie pomawianego należy usunąć z pracy. Dodam, że do dziś, poza mediami, nie dano mi szansy odniesienia się do tych zarzutów. Myli się ten, kto uzna tę sprawę za incydent wyłącznie w relacjach pracodawca – pracownik. Dzieje się to bowiem w kontekście zmasowanego ataku na Instytut Pamięci Narodowej. W tle jest spór o stosunek do III RP i jej ojców założycieli oraz bieżąca polityka prowadzona przez tak zwaną klasę polityczną. Tej ostatniej najwyraźniej brakuje po prostu zwykłej klasy. Wystarczy przypomnieć gorące dyskusje o książkach, których owi dyskutanci nie raczyli wcześniej przeczytać. Autorzy tracą pracę, bądź stanowiska, a potem zajmują się nimi prokuratorzy. Uniwersytety straszy się kontrolami, a potem usiłuje się odebrać budżetowe pieniądze na inwestycje. Ustala się listy osób, które mogą w obiektach publicznych organizować spotkania oraz listy tych, którzy mają z tym poważny problem. To wszystko opisuje jakość naszej demokracji. Przypominając klasyka: „nie o take Polske żeśmy walczyli”. Ja na pewno o innej Polsce marzyłem."
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.