Y w Teatrze Capitol (RECENZJA)
Zdania mogą być podzielone, ale po spektaklu „Y" zostaną nam bardzo ciekawe aranżacje utworów The Beatles, których dokonał Łukasz Wójcik. Odtwórca jednej z ważniejszych ról, inspirator spektaklu, jako współtwórca muzyki do przedstawienia podarował widzom i słuchaczom jego najcenniejszy element. Największą zasługą innych realizatorów – dramaturga Artura Pałygi i reżysera Pawła Passiniego jest zaskoczenie widzów, przekierowanie ich uwagi. Można się było spodziewać, że z połączenia biografii Steve'a Jobsa i Johna Lennona, które przyszło do głowy Wójcikowi, wyjdzie spektakl o naszych maniach i idolach. O podążaniu za siłą okładki, popularności i pomysłu. Na „Y" widz nie wczuwa się jednak w rolę ofiary wizjonerów, jego uwaga zostaje skierowana na ofiarę nas wszystkich.
Wyświetlone zostaje, może zbyt dosłownie, słynne zdjęcie syryjskiego dziecka. Dziecka, które utonęło w drodze do Europy. W niezrozumiały dla mnie sposób chłopiec przemienia się w Jobsa, który do końca spektaklu ma przypięte do białego kostiumu akwarium (w kształcie batyskafu lub dawnego hełmu nurkowego, ze złotą rybką w środku). Nie poszedłem za estetyką spektaklu. W sterylnej bieli zdołano wyczarować maskaradę czaszek, gablot i kabelków. Piracko-cyrkowe przedstawienie hakerów i kuglarzy. Zastanowiła mnie za to figura topielca. Zrozumiałem chłopca jako ofiarę nas, którzy nie dorośliśmy do wizji z „Imagine" Lennona i bardziej zainteresowaliśmy się skracaniem dystansu wirtualnego niż w świecie rzeczywistym.
Parada morderców i ogrom możliwości podróży w chmurze oraz mieszania bytów, to co miało pewnie wzmocnić wymowę całości, efekt w moim odbiorze osłabiło. Zdałem sobie sprawę, że to nie jest spektakl dla fanów The Beatles i zafascynowanych Stevem Jobsem, ale dla fanów Pałygi i zafascynowanych Passinim. Po „Y" bym się do tych grup nie zaliczył. Czekam za to na drugi spektakl Katarzyny Janiszewskiej. Debiut studentki PWST się udał. Zadanie miała niełatwe, m.in za sprawą monologu, pomyślanego jakby „Oczyszczeni" mieli premierę wczoraj. Ale zdała egzamin – i w ludzkich emocjach i we wcieleniu robota. Zauroczyła mnie inna nadzieja Capitolu: Pola Błasik. Jest Ringo Starrem w całkowicie kobiecym składzie The Beatles, w którym nie ma fałszywej roli i nuty. Kadr z ustawionych po bokach sceny „i-Phone-ów", gdy cała czwórka pojawia się w charakterystycznym układzie przed kamerą ustawioną za kulisami, zostanie w głowie już na zawsze.
Podobnie część z aranżacji Wójcika, wykonanych przez wysokiej klasy śpiewaków z Capitolu.
W tym zespole jest miejsce na myślenie o świecie, inspirowanie się tym, co nas otacza i artystyczną wolność mieszania różnych porządków. Nic lepiej nie świadczy o teatrze. Nie samymi widowiskami Teatr Muzyczny żyje. Y" udowadnia, że Scena Ciśnień to nie tylko Nut Ferment, ale i ferment pomysłów. Końcowy efekt tej próby mnie nie przekonał, ale spokojnie zastanawiam się „why". Może łódź podwodna zaczęła latać za późno? Może truskawkowe pole potraktowano nie tak, jak bym to sobie wyobrażał? Może Lisa Jobs była zbyt dosłownie przebrana? Chmura pytań, a ja się dopiero loguję w poszukiwaniu odpowiedzi.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.