METALLICA KORPORACYJNA (RECENZJA)
„Prosto w czerń” to drugi tom biografii Metalliki autorstwa tego samego duetu, który popełnił tom pierwszy, czyli Paula Brannigana i Iana Winwooda. Przypomnijmy, że pierwsza książka kończyła się w momencie, gdy zespół nawiązał współpracę z Bobem Rockiem i pod jego producencką opieką zarejestrował nowy materiał. W tamtym momencie nie było jeszcze jasne co z tego wszystkiego wyniknie.
PRZECZYTAJCIE: Narodziny. Szkoła. Metallica. Śmierć (WIDEO, FOTO)
Tom drugi przypomina, co było dalej. Zaczyna się w dniu oficjalnej premiery „Czarnego Albumu” i doprowadza historię zespołu do dnia dzisiejszego. W największym skrócie można by powiedzieć, że pierwszy tom opowiadał dzieje „zespołu rockowego”, tom drugi zaś to sprawozdanie z dwudziestu paru lat funkcjonowania przedsiębiorstwa o nazwie „Metallica”. W pierwszej książce jej bohaterowie to naiwni, pełni zapału młodzi ludzie wspierani przez podobnych sobie zapaleńców, gotowych dla muzyki zrobić wszystko, a przynajmniej bardzo wiele. W książce drugiej na scenie pojawia się już sztab marketingowców, agencji promocyjnych, psychologów i terapeutów.
Bez jakiejkolwiek żenady wygłaszane są kwestie, które jeszcze parę lat wcześniej byłyby nie do pomyślenia w kontekście Metalliki. Takie na przykład: „W brandingu trzeba wiedzieć co jest dla konsumenta atrakcyjne, a co nie. Trzeba wiedzieć, z czym konsument czuje się dobrze, jakie ma oczekiwania i na ich podstawie budować komunikację”. To mówi jeden z ludzi wynajętych osobiście przez Larsa Ulricha, żeby popracować nad marką „Metallica”, pracownik firmy, która współpracuje z Coca-Colą, czy brytyjską siecią ekskluzywnych domów towarowych.
Ta część historii zespołu to nie tylko koncerty i sesje nagraniowe, ale i sesje terapeutyczne. Nie tylko próby, ale i narady biznesowe. Gdyby kiedyś, gdy zaczynali, ktoś powiedział im jakie działania będą podejmowali w - nieodległej przecież - przyszłości, z całą pewnością nie uwierzyliby. Muzycy Metalliki weszli w świat biznesu i - szczerze mówiąc - czytając książkę Winwooda i Brannigana nie odnosimy wrażenia, by czuli z tego powodu jakikolwiek dyskomfort. A oddalając się od korzeni, oddalają się też od siebie nawzajem. Mają coraz większe problemy nie tylko z wewnątrz zespołową komunikacją, ale i z samymi sobą.
Hammett szuka ucieczki w heroinie, Hetfield na syberyjskich polowaniach, a Ulrichowi zdarzają się zachowania tak agresywne, że sam jest nimi zadziwiony.
O fatalnym traktowaniu przez resztę najmłodszego stażem Jasona Newsteda było już w pierwszym tomie. Tu mamy ciąg dalszy, który kończy się odejściem basisty. Swoją drogą ciekawe co pomyślał sobie Newsted, gdy dowiedział się, że jego następcy koledzy zaoferowali na dzień dobry – sami z siebie, na zachętę – drobiazg, milion dolarów. Poważny kryzys przechodzi również relacja, na której zespół został zbudowany, a więc Ulricha i Hetfielda. No i okazuje się, że panowie sami nie są w stanie poradzić sobie z problemami. Wzywają więc na pomoc terapeutę. I znowu, gdyby ktoś im kiedyś, gdy zaczynali, powiedział, że dojdzie do czegoś takiego, wyśmialiby taki scenariusz.
Gdzieś w tym wszystkim na szczęście cały czas obecna jest muzyka. Zespół próbuje zmieniać się, ewoluować. Próbuje wyjść z szufladki, do której został kiedyś wrzucony, czy też do której początkowo wszedł dobrowolnie. No i przekonuje się na własnej skórze, że fani metalu potrafią być wierni jak mało kto, ale pod warunkiem, że gra toczy się według ich reguł. Autorzy książki są fanami grupy, jednak nie unikają sądów krytycznych. Podczas swojej dziennikarskiej kariery i już w trakcie pracy nad tą książką przeprowadzili mnóstwo wywiadów z muzykami i ludźmi z otoczenia zespołu, byli naocznymi świadkami wielu opisywanych tu zdarzeń.
Piszą barwnie, a przy okazji rzeczowo, nie unikają tematów drażliwych, ale też nimi nie epatują, co czyni ich dwutomowe dzieło pozycją bardzo wartościową. Tym razem zostawiają zespół w momencie, gdy rozwiązał większość swoich problemów. Muzycy pogodzili się nie tylko ze sobą, ale też z ludźmi, z którymi ich relacje przez lata były bardzo napięte, choćby z Davem Mustainem czy wspomnianym Newstedem. Stać ich było na szczęście na wykonanie paru miłych gestów, które uzdrowiły sytuację. Autorzy zastanawiają się tylko, czy stać zespół jeszcze na stworzenie muzyki, która dorównywałaby ich klasycznym dziełom. Nie potrafią jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale też uważają, że spisywanie zespołu na straty nie byłoby zbyt mądre.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.