Wrocław: Premiera nowego Bonda (Recenzja)

Jan Pelczar | Utworzono: 2015-11-05 08:17 | Zmodyfikowano: 2015-11-05 08:18

Bond zawiódł. Widzowie wrocławskiej premiery 24. filmu o przygodach agenta 007 nie wystawili mu dobrych recenzji. Według kinomanów, którzy obejrzeli premierowy seans w Nowych Horyzontach trudno było przebić poprzednią część, która oceniana była bardzo wysoko:

Pewne jest, że Bond powróci w 25. filmie z cyklu. Zapewnienie pojawia się w napisach końcowych. Co się podobało? Pościgi, pojedynki, gadżety i dziewczyny Bonda - z Leą Seydoux na czele:

Od dzisiejszego poranka "Spectre" można oglądać w niemal wszystkich kinach. To najdłuższy odcinek w historii filmów o Jamesie Bondzie. Trwa 148 minut, 5 dłużej niż poprzedni.

Recenzja Iana Pelczara: SPECTRE ***

Bond robi krok w tył. I wątpliwe, by w następnej części zrobił dzięki temu dwa kroki do przodu. Jego najnowszego wcielenia nie polubiłem, ale najwięksi fani serii będą zadowoleni.

Po premierze „Spectre" można popatrzeć na Jamesa Bonda z perspektywy 24 odcinków. To jak potężny sezon serialowy. I widać wyraźnie, że poprzedni epizod był genialny. „Skyfall" dodało agentowi 007 głębi, zaczęło rysować intrygujący portret bohatera, którego wcześniej zaledwie szkicowano. W najnowszej części wszystko zamazano. Teraz triumfować mają ci, którzy kochają przepis na Bondy znany od dekad. Znów najlepsze są pościgi, pojedynki, gadżety i krajobrazy. Plenery zapierają dech, gonitwy wbijają w fotel, a pomysłowość w projektowaniu sytuacji bez wyjścia oraz późniejszych planów ucieczki nie zna granic.

Gdzieś pomiędzy karnawałem śmierci w Meksyku, mrocznym konklawe przestępców w Rzymie, zanurzonym gdzieś pomiędzy „Fight Clubem" a „Oczami szeroko zamkniętymi", alpejską kryjówką, marokańskim kraterem i londyńską wojną na górze, pomiędzy samochodowymi wyścigami i pojedynkami w helikopterach, udało się puścić oko do kinomanów. Sam Mendes żegna jednego z bohaterów zabawą w Bergmana. Wykorzystuje też potencjał operatora Hoyte'a van Hoytemy (autora zdjęć do „Szpiega" z Garym Oldmanem, który pracował na planie Bonda m.in z polskim kamerzystą Łukaszem Bielanem). Widać to szczególnie w scenie pogrzebu, po której następuje jedna jedyna, za to treściwa, sekwencja z Monicą Bellucci.

Mnóstwo jest aluzji do poprzednich części cyklu. Daniel Craig miał nam pokazywać, co ukształtowało Bonda, jego filmy możemy traktować jak prequele, tyle że osadzone współcześnie. Dowiedzieliśmy się już jak Moneypenny wylądowała za biurkiem. Naomi Harris to świetna decyzja obsadowa. Sprawdza się też Ben Whishaw jako Q, którego rolę znacznie rozbudowano. Mniej przekonuje mnie Ralph Fiennes jako M. Rozdmuchanie drugiego planu w ich wykonaniu niebezpiecznie zbliża agentów 00 do ekipy z „Mission: Impossible". W sieci można też poczytać, jak wiele jest podobieństw pomiędzy scenariuszami ostatnich Bondów, a Batmanami Christophera Nolana. To nie są komplementy. Służba Jej Królewskiej Mości powinna zachować pewną oryginalność. W „Spectre" fabułę pogrąża nieciekawe wprowadzenie tytułowej organizacji. Blofeld traci oko, pojawia się kot, nawet Pan Hinx, współczesna wersja bohatera zwanego Szczęki, szybko wyczerpuje swój potencjał.

Najważniejszego przeciwnika Bonda gra tym razem Christoph Waltz. Austriakowi nie wymyślono niczego oryginalnego, wykorzystano jedynie talent do sprzedawania błyskotliwych dialogów w nieco demoniczny sposób, który poznaliśmy doskonale w filmach Quentina Tarantino. Wszystko, co w „Spectre" najlepsze, dzieje się pomiędzy Craigiem a Leą Seydoux. Film będzie dla francuskiej aktorki przepustką do wielkiej hollywoodzkiej kariery. Nawet ze schematycznej postaci dziewczyny Bonda potrafiła wyczarować kreację. Jest na przemian irytująca i przyciągająca. Jej subtelna uroda kontrastuje z mocnymi scenami. Seydoux najpiękniej się też nosi.

„Spectre" rozgrywa się na czterech plamach: Bond musi posprzątać to, co wydobyto z pogorzeliska posiadłości Skyfall, a jego przełożony przekonać rząd, że agenci z licencją na zabijanie są niezbędni nawet w epoce dronów. Z brutalną walką krzyżuje się melodramat. Cały ten bagaż przytłacza nie tylko agenta 007, ale i widza. Kolejna część mogłaby mieć za zadanie zrzucenie tego balastu, ale to niestety wątpliwe. Wydawało się, że w poprzednich Bondach z Danielem Craigiem budowana jest nowa jakość, teraz wzięto ją w nawias i dopisano poprzednich złoczyńców do jednego mitu. Poziomem samego widowiska „Spectre" najbliżej ze wszystkich craigowskich Bondów ma do „Quantum of Solace". Małe to pocieszenie.


Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.