Polacy a Holocaust. Sikora pisze do Grzelczyka
To kolejna odsłona polemiki wywołanej tekstem Tomasza Sikory z Radia Wrocław "Der Spiegel ma rację. Polacy pomagali Niemcom w Holocauście".
Były PiS-owski wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk odpowiedział na artykuł Sikory tekstem "Der Spiegel nie ma racji. Polacy nie są współodpowiedzialni za Holocaust" (oba tytuły są autorstwa redakcji www.prw.pl).
Oto reakcja Sikory na artykuł Grzelczyka:
Szanowny Panie Wojewodo
Zanim przejdę do meritum sprawy, czyli Pana polemiki w sprawie mojej oceny artykułu "Spiegla", odniosę się do Pana uwag dotyczących polskiej polityki zagranicznej.
Pisze Pan, że polityka klepania po plecach nie przynosi efektów. Być może, ale o "polish camps" była mowa również za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Wiem to dobrze, bo od lat przygotowuję serwisy informacyjne w Radiu Wrocław. Wielokrotnie, tak za rządów PiS, jak i obecnych podajemy najpierw informacje o błędzie (najczęściej amerykańskich) dziennikarzy, a potem o mocnych notach protestacyjnych polskiego rządu. Tu nic się nie zmienia niezależnie od "siły klepania", bądź "siły rażenia" polskiego rządu.
Obserwuję politykę niemiecką od dobrych kilku lat. Za Odrą studiowałem i pracowałem w tamtejszych mediach. Teraz z wrocławskiej perspektywy na bieżąco przyglądam się niemieckim mediom - trochę z zawodowego obowiązku, trochę z czystej przyjemności, a trochę z zazdrości - zwłaszcza, gdy o niemiecką publicystykę chodzi.
Pisze Pan, że projekt Eriki Steinbach zmierza do szczęśliwego końca. Po części, Panie Wojewodo, to wina rządu PiS. Ja wiem, że z polskiej perspektywy trudno w to uwierzyć, ale Steinbach naprawdę była politykiem czwartej ligi. Dopiero promocja, jaką zafundował jej polski rząd sprawiła, że Niemcy zwrócili baczniejszą uwagę na Związek Wypędzonych, a przy okazji także na Powiernictwo Pruskie Rudiego Pawelki (nota bene bardzo jestem zdziwiony, z politycznego punktu widzenia, że PiS nie nagłaśnia Pawelki i jego działalności - bo Pawelka to pieniacz pierwszej klasy, postulujący w Preusische Treuhand restytucję dóbr, a w chwilach wyjątkowego wiecowego podniecenia proponujący nawet referendum w sprawie odebrania Polsce Mazur i Śląska).
Tak czy inaczej, polski rząd, a szczególnie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zachowywało się jak biuro promocji Związku Wypędzonych. "Związek istnieje od 1957 roku, a usłyszeliśmy o nim tu w Berlinie właściwie w 2005 r., i to z polskich stron" - dziwił się w 2006 r. w komentarzu redakcyjnym dziennikarz "Berliner Zeitung" Uve Rada.
Łukasz Medeksza, dziennikarz prw.pl, ostatnio zażartował na antenie Radia Wrocław, że "PiS umówił się na ustawkę z CDU/CSU". Była to ironia, ale przyznajmy, że pomysł z uchwałą o wypędzeniach jest na rękę zarówno niemieckim chadekom, jak i polskiemu PiS. Chadecy mówią swoim staruszkom z dawnego Śląska, Wielkopolski i Mazur: "dbamy o was, więc głosujcie na nas", zaś PiS straszy swój elektorat Niemcami, którzy rzekomo wkrótce zażądają rewizji polsko-niemieckiej granicy.
Rozumiem pomysł Prawa i Sprawiedliwości na prowadzenie swoistej polityki strachu. Rozumiem, że na straszeniu Niemcami można wciąż zbić polityczny kapitalik. Ale naprawdę, choćby z punktu widzenia politycznej dojrzałości, 60 lat po wojnie można zdobyć się na bardziej wyrafinowaną działalność polityczną.
Teraz ad rem. Pisze Pan, że z nonszalancją przechodzę do porządku nad liczbą kilkuset tysięcy naszych rodaków zaangażowanych w ratowanie Żydów. To nieprawda. Zaznaczam tę liczbę i wspominam o owych szacunkowych 300 tysiącach Polaków, którzy Żydom pomagali.
Uważam jednak, że mamy problem z narodowym triumfalizmem, związanym z tymi tysiącami często bezimiennych bohaterów, którzy życie tracili, bo uznali, że pomoc drugiemu człowiekowi w swoim najbardziej humanitarnym wymiarze jest ważniejsza niż życie. Od wojny jest o nich głośno, ich imionami nazywamy ulice, o nich piszemy książki, oni stają się bohaterami zbiorowej wyobraźni (rotmistrz Pilecki), oni stanowią o naszej narodowej dumie. I bardzo dobrze. By nie było wątpliwości - także o mojej dumie. Tylko nie zgadzam się na ten "narodowy triumfalizm" i przemilczanie win. Dlaczego?
Jesteśmy tak silni jak nasze najsłabsze ogniwa. Dlatego z polskiego, ale przede wszystkim ogólnoludzkiego, humanistycznego, ontologicznego punktu widzenia, ważniejsze dla naszej narodowej tożsamości będzie pytanie nie o tych z panteonu bogów, ale o tych podłych, małych duchem i gestem. Publicyści w reakcji na artykuł "Spiegla" uderzyli właśnie w te tony bohaterskie, tony wysokie. Tymczasem Polska - co pokazuję w swoim eseju - tkwiła także w toni antysemityzmu, który sprawił, że wielu, z różnych powodów, decydowało się na pomoc niemieckiemu najeźdźcy.
Pan widzi w "Spieglu" atak na polską dumę narodową i przekłamanie historii. Ja widzę w nim pytanie o człowieka. Pewnie się nie zgodzimy - Pan posługuje się perspektywą Polska-Niemcy, Polska-Ukraina, Polska-Litwa, że tak zestawiać można, tak nie można, że my mieliśmy gorzej, a jakiś naród lepiej. Dla mnie te zestawienia nie mają znaczenia. Dla mnie Holocaust nie jest dramatem o wymiarze narodowym, ale o wymiarze ogólnoludzkim.
Po co my dziś w szkołach uczymy dzieci o Holocauście, zmuszamy do czytania Borowskiego, Krall, Szczypiorskiego, Miłosza i Różewicza? Do diaska, nie po to, by powiedzieć dzieciakom, że Niemcy są źli, bo to oni spowodowali Holocaust! Mówimy o tym dzieciom, by zrozumiały, że w każdym człowieku, niezależnie od narodowości, kultury, historii tli się ten element heglowskiego zła, który pobudzony może doprowadzić do dramatu wojny, czy dramatu Szoah. Właśnie tu "Spiegel" daje mocną i cenną lekcję - ogólnoludzką.
Nie wierzę w krzyki historyków IPN straszących, że "Spiegiel" rozwadnia niemiecką winę. Bo - po pierwsze - w artykule co najmniej kilka razy autorzy piszą: "My Niemcy jesteśmy winni Holocaustu". Po drugie - "Spiegiel" w ostatnich dwóch latach opublikował aż 16 artykułów piętnujących niemiecką edukację historyczną, NPD, pokazywał losy niemieckich wypędzonych (nazywając ich przesiedlonymi!), tłumaczył polskie, czeskie i duńskie krzywdy.
Przez ubiegły tydzień słyszałem z wielu gardeł - może nie tak explicite - ale taki był sens tej dychotomii: my - święci bohaterowie, oni - wcielone zło. A takie podziały to właśnie prosta droga do Jungowskiego (nie, nie: cienia antysemityzmu) "masowego szaleństwa i powszechnego obłędu", jak raczył on nazwać wojnę totalną. Tekstu "Spiegla" nie podejrzewam o tanie chwyty "rozwadniania win", nie widzę w nim też "skrótów myślowych", które prostą drogą prowadzą nas do "polish camps". Widzę w nim humanistyczne (humanitarne) pytanie o człowieka. Widzę apel, wedle którego kwestii Szoah, Holocaustu nie należy rozgrywać narodowo (polskie bohaterstwo kontra niemiecki antysemityzm). Widzę w nim pytanie o europejską kulturę i podstawy naszej moralności.
Mam poczucie, że ten niemiecki faktograficzny opis daje klarowną sugestię: tu nie wydarzył się niemiecki, polski, włoski, ukraiński czy nawet europejski dramat, tu dramat był ludzki. I naprawdę w świetle ontologicznej antytezy "życie-śmierć" nie ma znaczenia fakt, że przebiega jakaś granica na Odrze, Tybrze, czy Bugu. Granica tu jest ponadnarodowa - proszę wybaczyć truizm, czy wręcz naiwny infantylizm: podział jest na tych skarlałych i tych wyprostowanych, na tych z credo i tych zaprzedanych, tych z prawem moralnym i tych z prawem strachu, nienawiści, relatywizmu. Nie o narodowość chodzi, a o uniwersalny filozoficzny humanizm, którego wtedy wielu zabrakło.
I to współczesne gardłowanie, "święte oburzenie", buta, którą słyszę z "narodowopolskich gardeł" - są dla mnie pierwszym kamieniem na drodze do utraty humanizmu. Mówiąc: "my dobrzy, oni źli" kierujemy się na drogę, u której końca widać tylko krematoryjny piec - nieważne przez kogo rozpalony. 60 lat po wojnie, po polskiej drodze do wolności, po Solidarności, po Janie Pawle II, po Wałęsie, Kuroniu, po '68 naprawdę trudno mi zrozumieć to "polskie przeczulenie, by nam krzywdy nie robiono". Nie rozumiem go i nie akceptuję.
Jesteśmy dużym krajem europejskim, z piękną kartą, czy naprawdę wciąż musimy być tacy mali? Tak małostkowo bronić "okowów jakiejś naszej świętej trójcy", bać się, że wróg czai się u bram, że nas znów zaatakowali, że nasze "narodowe ja" w potrzasku? Nie możemy powiedzieć w imieniu choćby części z nas: "tak skrewiliśmy, tak, byliśmy słabi"?
Może wtedy wreszcie uwolnilibyśmy się od polskich kompleksów zaściankowości. Jak u Lechonia: "a wiosną niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę". My tu nad Wisłą wciąż tylko "Polskę" widzimy. I to jakąś taką skarlałą.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.