W piwnicy **** (RECENZJE IANA PELCZARA)
Widzieliście w teatrze "Wycinkę", a wybieracie się na "Pianistkę"? Czytaliście powieści Elfriede Jellinek i Thomasa Bernharda? W kinie ważny jest dla was Michael Haneke, a na widok napisu Ein film von Ulrich Seidl przeszywa was dreszcz napięcia i oczekiwania? W takim razie dokument "W piwnicy" od dawna figuruje na szczycie waszej listy filmów do obejrzenia tej jesieni.
Jeśli nie widzieliście, nie czytaliście, nie jest dla was ważne, nie macie oczekiwań i was nie przeszywa, przygotujcie się na mocne wrażenia. „W piwnicy" raczej nie wywróci waszego świata do góry dnem, ale zafunduje spotkanie z tą stroną ludzkich osobowości, które każdy stara się raczej ukryć, zepchnąć do podświadomości, do piwnicy właśnie. Inni zamiast chować pielęgnują. Pieszczą, ustawiają, kolekcjonują. Lalki, które udają żywe dzieci, pochowane w pudełkach. Nazistowskie symbole. Przerażające węże. Seks gadżety. Myśliwskie trofea. Oglądamy, śmiejemy się, śmiech zamiera nam na ustach, patrzymy z niedowierzaniem, staramy się zrozumieć, szukamy podobieństw. Zaczynamy się zastanawiać, czym sami zajmujemy się w ukryciu. Co robimy, gdy nikt nie patrzy.
Polską premierę film miał na festiwalu Docs Against Gravity. Ulrich Seidl nie dojechał do Wrocławia, był zaproszony jedynie na warszawską część festiwalu. Tylko z drugiej ręki wiem, że na spotkaniu z publicznością przyznał, że część scen w filmie zainscenizował. W żargonie - podkręcił. Działanie, które miało wzmocnić wymowę, osłabia ją. „W piwnicy" pozostaje jednak filmem ważnym. Szczególnie dziś. Nie tylko w Austrii.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.