Latający czajnik, awangarda i Canterbury (SŁUCHAJ)

Michał Kwiatkowski | Utworzono: 2015-04-08 09:57 | Zmodyfikowano: 2015-04-08 17:51

Z jednej strony to wyzwanie stworzenia czegoś oryginalnego i świeżego zarazem, czegoś co będzie musiało dać odpór krytyce recenzentów, jaka z pewnością pojawi się w odpowiedzi na nowe i nieznane. Z drugiej strony pozostaje odbiorca, który tym razem może nie podzielić autorskiej wizji twórcy.

Muzyka tzw. sceny Canterbury, której rozwój przypadał na przełom lat 60. i 70. jest dziś uważana za jeden z najbardziej ambitnych nurtów w historii rocka. Jest to zarazem prąd muzyczny nieznany i pomijany. Dlaczego? Może dlatego, że tworzyli ją artyści, dla których poszukiwanie i potrzeba wyrażenia siebie była zdecydowanie ważniejsza niż produkcja kolejnej płyty, która spodoba się publiczności. Czas ten na brytyjskiej scenie, to epoka muzycznych pionierów i wizjonerów, którzy nie tylko wytyczali nowe muzyczne szlaki, ale i też potrafili robić to w sposób szalenie interesujący, tak że przynajmniej na moment pociągnęli za sobą grupę nie zmanierowanych jeszcze słuchaczy. Ale o ile nazwę Pink Floyd kojarzą wszyscy, o tyle występujący na początku kariery wraz z Sydem Barrettem i spółką zespół Soft Machine, już niekoniecznie.

Czym była zatem scena Canterbury? To bardzo wygodny wytrych, określający brzmienie formacji muzycznych przełomu lat 60. i 70., z okolic tego angielskiego miasta, następnie przeklejony na kilka innych europejskich zespołów, których muzyka w dużym stopniu nawiązywała do eksperymentów tej angielskiej awangardy (do sceny zalicza się też np. holenderską kapelę Supersister czy też francuskie Moving Gelatine Plates). Przede wszystkim jednak była to umowna nazwa dla wąskiej grupy muzyków, którzy działając ze sobą w najróżniejszych konfiguracjach, a co za tym idzie pod różnymi szyldami (Caravan, Khan, Soft Machine, Matching Mole, National Health, Hatfield and the North, Henry Cow), łączyli jazz z rockiem, nietypowe zmiany rytmiczne i bezkompromisową improwizację z aurą narkotycznego humoru. Mimo wszystkich swoich udziwnień, muzyka ta jednak pozostawała melodyjna i chwytliwa choć wymagała od słuchacza skupienia i nieco zaangażowania.

Zresztą, nazwa zespołu Soft Machine została zaczerpnięta z twórczości Williama S. Burroughsa. Jeśli ktoś czytał przełożony na język polski "Nagi lunch" bądź te oglądał jego filmową adaptację stworzoną przez Davida Cronenberga, to ma już niemałe pojęcie o tym z jakim muzycznym klimatem mamy do czynienia. Przesterowane organy Mike'a Ratledge'a (Soft Machine), skomplikowane i jak najbardziej żywiołowo podane partie gitary Steve'a Hillage'a (Khan), podprawione jazzowym nerwem bębnienie Roberta Wyatta (znów Soft Machine) oraz quasi – dadaistyczne teksty o latającym czajniczku do herbaty Daevida Allena (Gong, na zdjęciu obok - okładka albumy "Flying Teapo") – to bardzo skrótowy kalejdoskop muzyki z kręgu Canterbury.

Więcej takich dźwięków w audycji Na Progu Rocka, w środę od 20 w Radiu Wrocław Kultura (SŁUCHAJ).

 


Komentarze (0)
Dodając komentarz do artykułu akceptujesz regulamin strony.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.