Romowie założyli świetlicę, w której uczą się Polacy

Do tej pory na Dolnym Śląsku słyszeliśmy często o pieniądzach na wsparcie mniejszości romskiej. Tymczasem w Kamiennej Górze to mniejszość romska działa nie tylko dla siebie, ale i dla Polaków.

Bez samorządowych pieniędzy około 40 polskich i romskich dzieci odrabia lekcje, uczy się i bawi w świetlicy środowiskowej założonej w Kamiennej Górze przez Roma, Roberta Bladycza. Nauczyciele jak Monika Gozdur obruszają się gdy ktoś mówi, że pracują z dziećmi w romskiej świetlicy.

- To jest świetlica środowiskowa, nie ma tu kryterium narodowości, nie ma znaczenia kolor skóry, czy oczu. To są po prostu dzieci. Zresztą i wśród dorosłych nie robimy takich rozróżnień.

Posłuchaj całego materiału:

Jest to jednak prawdopodobnie jedyna taka świetlica którą założył Rom, prowadzi Rom i Rom zdobywa na nią pieniądze i to nie z tzw. programów romskich, ale pisząc wnioski do Europejskiego Funduszu Społecznego.

Zarówno polskie jak romskie dzieci robią w świetlicy dokładnie to samo, czyli uczą się i bawią. Większość z tych dzieci ma kłopoty, a przynajmniej nie mogą liczyć na swych bliskich i mówią szczerze bolesną prawdę.

- Bez tego miejsca byłoby bardzo ciężko – mówi jeden z uczestników – w domu nie ma kto mi pomagać.

Nauczyciele jak Elżbieta Zdrojewska czy Agnieszka Tatko-Fujar nie ukrywają, że mają pełne ręce roboty, ale też wyniki.

- Pomagamy im nadrobić nieobecności – mówią - ale też obserwujemy jak te dzieci się zmieniają, jak się zachowują, gdy widzą, że komuś na nich zależy. One chcą tu przychodzić, to jest ich wybór. Potrafią też się przytulić i to wszystko chyba jest magiczne.

Świetlicę założył i do dziś nią kieruje Robert Bladycz, asystent romski z Kamiennej Góry. Na początku korzystał ze środków przeznaczonych na pomoc mniejszościom narodowym, ale gdy te się skończyły musiał poszukać innych. Sięgnął po unijne. Znalazł firmę, która pomogła mu złożyć wniosek i dostał około 200 tysięcy złotych. Za te pieniądze dzieci mają świetlicę, opłaconych nauczycieli, posiłki i dowóz do placówki. Dodatkowo powstało małe przedszkole, na które dotację daje miasto, tak jak na każde inne i ani złotówki więcej. I nie ma znaczenia jakiej kto jest narodowości, każde dziecko może tam chodzić.

Sukces świetlicy, która działa bez samorządowych pieniędzy i pomaga dzieciom z polskich i romskich rodzin jest zaskoczeniem także dla władz Kamiennej Góry. Burmistrz Krzysztof Świątek nie ukrywa, że to przedsięwzięcie opiera się on na determinacji kilku osób w zdobywaniu pieniędzy i pozyskiwaniu sojuszników.

- Załatwiają pieniądze na kolonie, na wyjazdy, na działalność – mówi – ich mrówcza praca powoduje, że to działa. Mnie zależy na integracji mieszkańców, więc cieszę się bardzo z tego sukcesu, choć wiem, że bez tych kilku walczących o nie osób, które czasem są również krytykowane przez członków własnego środowiska, nic by z tego nie było.

Romka Wioletta Czerwieniak przygląda się z radością jak romskie i polskie dzieci wspólnie się bawią i uczą.

- W czasach mojej młodości byłoby to chyba niemożliwe. Za moich czasów nie Romowie nie byli tak zżyci z Polakami, a Polacy też uważali, że Cygan to Cygan. Teraz jest zupełnie inaczej.

Mali Romowie do Roberta Bladycza mówią wujku, tak jak to jest w ich tradycji. Nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że jeszcze dosłownie kilka lat temu taka świetlica nie mogłaby działać z powodu wzajemnego braku zaufania społeczności polskiej i romskiej.

-„Słoneczna Wyspa" - mówi jeden z chłopców. - Wujek tak to nazwał.