Recenzja Iana Pelczara: Kebab i horoskop (*****)
„Kebab i horoskop” to mój ulubiony film z ostatniego festiwalu w Gdyni. Obsypałbym go nagrodami. Na debiucie Grzegorza Jaroszuka jury się jednak nie poznało. Zrodzoną z ducha czeskich i skandynawskich humoresek produkcję nagrodzili jedynie przedstawiciele kin studyjnych i dyskusyjnych klubów filmowych. Wśród bywalców takich miejsc „Kebab i horoskop” może stać się filmem kultowym. Jest w nim wystarczająca liczba błyskotliwych dialogów i odpowiednia atmosfera niemocy, która spowija całość charakterystyczną egzystencjalną mgłą.
Tytułowi bohaterowie to młodzi mężczyźni z anonimowego miasta, miasteczka. Właśnie stracili pracę. Kebab dosłownie rzucił fartuchem, pod wpływem horoskopu z pisma dla miłośników zwierząt. Chwilę później poznał wymyślającego owe horoskopy, ale nie było już powrotu. Chłopcy muszą znaleźć sobie nowe zajęcie. Postanawiają zająć się technikami sprzedaży – z pomocą nowoczesnego marketingu odrodzić sklep z dywanami i wykładzinami. Punkt jest załadowany towarem i etatami, ale pozbawiony klientów. Odrodzenie ma przyjść wraz z ustaleniem priorytetów, właściwym przyporządkowaniem ludzi do miejsc, akceptacją, piramidami potrzeb, medytacją nad czasem, miejscem i przestrzenią. Większość seansu mija nam podczas obserwowania absurdalnych zajęć. Wygadani marketingowcy (grani przez aktorskie objawienie ostatniej Gdyni Piotra Żurawskiego oraz niezawodnego Bartłomieja Topę) sprzedają banalne prawdy objawione, opierając monologi i dialogi na korporacyjnej nowomowie. Są to kwestie przezabawne i nie dziwię się, że Czesi uznali „Kebab i horoskop” za najbardziej czeski film ostatniego festiwalu w Karlowych Warach. Można go też uznać za godnego sukcesora tradycji „Rejsu” i „Misia”, polegającej na tropieniu absurdów w naszej rzeczywistości. Jednocześnie zgłębiamy rejestry samotności, pustki i emocjonalnej niedojrzałości bohaterów, w czym pomagają kolejne wspaniałe kreacje aktorskie – m.in Andrzeja Zielińskiego, Justyny Wasilewskiej i Tomasza Schuchardta.
Jaroszuk swój debiut obmyślił w każdym szczególe, pielęgnując ciszę, kompozycję kadrów i nostalgiczną muzykę Wojciecha Mazolewskiego. Poetycki nastrój, który udało się w ten sposób stworzyć, sprawia, że „Kebab i horoskop” staje się nie tylko najbardziej czeskim, ale i najbardziej skandynawskim z polskich filmów. Szukanie geograficznych porównań po seansie kameralnej komedii zamkniętej w wąskim gronie bohaterów i sklepowej przestrzeni, dowodzi bezradności polskiego krytyka filmowego. Nie przywykliśmy do autorskich komedii. Takie próby pojawiają się w naszej kinematografii bardzo rzadko. Mam nadzieję, że chętnych do jej obejrzenia nie zabraknie, a to może przekonać producentów, że warto inwestować w takie filmy. Skoro ma już swoje tradycje polska satyra, a w kraju kabaretonów człowiekiem-instytucją został ktoś taki jak Marek Raczkowski, zaś na estradach królowało kiedyś Mumio, to może i w kinie nie jesteśmy skazani jedynie na komedie sensacyjne i romantyczne, nieudolnie naśladujące hollywoodzkie trendy. Możemy się też zbliżać do amerykańskiego nurtu niezależnego, za sprawą historii pełnych gorzkiego humoru. Wytrawne kino.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.