Recenzje Iana Pelczara: Foxcatcher (*****)
„Foxcatcher" został genialnie wyreżyserowany przez Benneta Millera, nagrodzonego za swoją pracę w Cannes. Autor, nominowany wcześniej do Oscara za film „Capote", chwalony za „Moneyball", z obrazu na obraz zmienia poetykę, ale pozostaje precyzyjny w budowaniu narracji. „Foxcatcherem" jest zdolny zahipnotyzować widzów bez względu na to, czy wcześniej słyszeli o zapaśniczym rodzeństwie Schultzów – mistrzów olimpijskich związanych w pewnym momencie swojej kariery z multimilionerem Johnem du Pontem. Jeśli nie znacie tej historii, nie poszukujcie artykułów na jej temat. Nikt nie opowie wam jej lepiej. Dla tych, którzy wiedzą, co zdarzyło się między sportowcami i ekscentrycznym bogaczem, „Foxcatcher" też będzie przeżyciem.
Miller opowiada o wydarzeniach rozpostartych na przestrzeni lat. Nie podpowiada widzom ich upływu napisami, dostrzegamy go dzięki charakteryzacji, zmianie relacji między bohaterami, narastającemu napięciu. Każda z trzech postaci dramatu ma swoje motywacje, które Miller skrupulatnie, ale nie dosłownie, odsłania. Głównym bohaterem można określić Marka Schultza. Dla Channinga Tatuma to chyba największe z dotychczasowych zadań aktorskich. Patrząc w pierwszych scenach, w jakich spartańskich warunkach trenuje mistrz olimpijski w zapasach, nie dziwimy się, że, w swoim prostolinijnym postrzeganiu świata nie dostrzega żadnych podtekstów i niebezpieczeństw w zaproszeniu od multimilionera.
Zafascynowany zapasami i Schultzami Du Pont pragnie stworzyć im idealne warunki przygotowań, ale nie potrafi przekonać starszego i bardziej doświadczonego ze sportowców. David Schultz dołączy do zespołu dużo później, biorąc na siebie jednocześnie obowiązki trenera. Będzie to jednocześnie próba ratowania brata, który w gościnie u bogacza szybko zbiegł ze sportowej ścieżki. Twardo stąpającego po ziemi, będącego głową rodziny Davida zagrał Mark Ruffallo. On nie da się łatwo zamknąć w złotej klatce, ale będzie miał zawsze z tyłu głowy, jak wiele może zyskać zginając kark. Ruffallo udanie wygrał te rozterki, na przykład w scenie reklamówki, w której jego bohater ma powiedzieć, że traktuje swojego mocodawcę niczym ojca. To właśnie samozwańczy dobroczyńca Schultzów jest w „Foxcatcherze" główną, najbardziej intrygującą postacią. Du Pont w kreacji Steve'a Carella nie jest po prostu dziwakiem, czy ekscentrykiem. Nie jest też zwykłym dominatorem, czy po prostu psychopatą. To przedziwna postać. Żeruje na cudzej naiwności, samemu pozostając naiwnym. Wątek bycia zdominowanym przez matkę, zagraną tu w epizodzie przez Vanessę Redgrave, nie jest jedynym tropem do wyjaśnienia złożonej, zwichrowanej osobowości.
John Du Pont – ornitolog, filatelista i filantrop. Tak przedstawia się w niezapomnianej scenie w helikopterze. Rok po „Wilku z Wall Street" dostajemy kolejny kokainowy urywek, który przejdzie do historii kina. Carella trudno poznać, pod orlim nosem i godną oscarowej nominacji charakteryzacją. Jego rola, demoniczna do końca, także zasługuje na wyróżnienia. „Foxcatcher" to jednak przede wszystkim popis reżyserii. Bennet Miller przeplata ujęcia klaustrofobicznych wnętrz posiadłości milionera z perspektywami przyrody. W filmowaniu dialogów też jest pilnym obserwatorem. Nie pozostawia zbędnych scen, nie prezentuje przypadkowych zdarzeń. Na bohaterów patrzymy „pod mikroskopem". Ważne są niuanse, gesty, rozłożenie akcentów. Detalami piekło jest wybrukowane.
Miller stara się wprowadzić w ten plan także obraz Ameryki – pałac milionera pełen jest świadectw historii Stanów Zjednoczonych, na spotkaniach z politykami i sportowcami Du Pont opowiada patriotyczne frazesy, a jednocześnie wykorzystuje narodowych bohaterów z pobudek prywatnych. Od czasów „Mistrza" Paula Thomasa Andersona nie było w kinie takiej wiwisekcji amerykańskiego snu. U Millera fundamentalny mit daje znać o swoich schizofrenicznych skutkach ubocznych. Każdy ideał zdaje się mieć w sobie psychopatyczną drugą stronę. Sport, z lekarstwa, w łatwy sposób zmienia się w chorobę. Na zapasy nie patrzymy, poza jedną sekwencją ze zrzucaniem wagi, oczyma kibiców, to za każdym razem jest raczej próba sił, oszukania, podporządkowania sobie rywala. Poza matą i poza każdą inną działalnością głównym wysiłkiem bohaterów pozostaje zwalczenie samotności w taki sposób, by nie skutkowało ono utratą wolności. „Zniknie za wodą twarz fantastyczna. Ale nie płaczmy, bo...".
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.