Rodzisz? Trudno. Jedź do innego szpitala
Historia nie ma związku z kontraktami, o które w ostatnim czasie walczyli lekarze. W szpitalu przy ulicy Bema w Lubinie po Nowym Roku nie pojawiła się większa część personelu. Wszyscy są na zwolnieniach, a pacjentek nie brakuje. I nie chodzi o noworoczny syndrom dnia następnego...
- Na oddziale znajduje się 70 łóżek ginekologiczno-położniczych. W tej chwili mamy 6 pacjentek, a zwykle jest obłożenie na poziomie 50 %. W tej chwili mamy 4 panie położne i dwóch lekarzy - mówi Agnieszka Cholewińska, wiceprezes zarządu szpitala:
Agnieszka Cholewińska zapewnia, że pustki na porodówce wcale nie oznaczają, że nowi mieszkańcy Lubina przestali przychodzić na świat. Owszem rodzą się, ale... w Legnicy. Mamy Natalki i Michała przyznają, że na porodówkę w oddalonej o 20 kilometrów Legnicy dojechały w ostatnim momencie:
Skoro chętnych do rodzenia w Lubinie nie brakuje, to dlaczego oddział świeci pustkami? Zdaniem Bernadetty Tułazy dyrektorki ds. lecznictwa w lubińskim szpitalu chodzi o nagły atak różnych chorób. Wśród personelu... - W związku z tym, że napływają kolejne zwolnienia, a jest ich około 25 na 37 pracujących położnych, zmuszeni byliśmy ograniczyć przyjęcia tylko do tych przypadków, w których nie można było przetransportować pacjentek gdzie indziej. Pozostałe pacjentki odsyłamy do sąsiednich szpitali - mówi Bernadetta Tułaza i dodaje, że w przypadku zwolnień personelu nie można mówić o epidemii: - Zwolnienia dostajemy od różnych lekarzy, czyli ginekologów, stomatologów, pediatrów, dlatego nie sądzę, że mówimy tu o epidemii jakieś choroby - tłumaczy dyrektorka ds lecznictwa:
Udało mi się skontaktować z kilkoma położnymi lubińskiego szpitala. Żadna pracownica nie zgodziła się na nagranie. Boją się konsekwencji, bo jak twierdzą na L-4 trzeba dochodzić do zdrowia, a nie występować przed mikrofonem. O tym co się dzieje na oddziale chętnie mówi Anna Szałaj, przewodnicząca Zakładowych Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia, którą spotkaliśmy właśnie przed porodówką:
Co jest leży u podstaw tak licznych i różnych chorób wśród pracownic porodówki. Ani Anna Cholewińska, ani Lidia Olbrychowicz - członkinie zarządu szpitala - nawet nie próbują się domyślać:
- Nie nam to oceniać. Jest to sytuacja nadzwyczajna. Zwolnienia jednak są wystawiane przez lekarzy i tak naprawdę tylko oni są w stanie ocenić sytuacje - mówią członkinie zarządu:
Zupełnie inaczej sytuację postrzega szefowa związków zawodowych:
Jak wobec tego powinny sobie radzić rodzące lubinianki? Jeszcze wczoraj wicedyrektorka placówki radziła omijać porodówkę przy ul. Bema. No chyba, że dziecko miałoby się urodzić w drodze do Legnicy: -Jeżeli to jest początek porodu, to oczywiście powinna pojechać do szpitali sąsiednich, polecam Legnicę. Jeżeli będzie to sytuacja kryzysowa, to my oczywiście pacjentkę przyjmiemy, bo minimalną obsadę posiadamy - radzi wicedyrektor:
Wczoraj biuro prasowe spółki zarządzającej szpitalem wydało oświadczenie, z którego wynika, że od dziś porodówka będzie działała bez problemów. Może się to jednak okazać deklaracją na wyrost. Część zwolnień położnych kończy się dopiero za kilka dni. Poza tym wczoraj późnym popołudniem związkowcy skierowali do prezesa żądania załogi: chodzi między innymi o podwyżki po tysiąc złotych dla każdego pracownika - teraz położna średnio zarabia 1700 złotych na rękę. Związki zawodowe domagają się również dostępu do danych obrazujących zatrudnienie we wszystkich oddziałach szpitala. Jeśli do 12 stycznia Zarząd nie zrealizuje postulatów załoga potraktuje to jako wszczęcie sporu zbiorowego.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.