Granica miasta granicą absurdu? (POSŁUCHAJ)
- To bzdura, wyciąganie pieniędzy od ludzi. Pozwolenie czasowe kosztuje 62 zł i komu to jest potrzebne? Każdego dnia przyjeżdża w tej sprawie średnio dwóch kierowców - mówią anonimowo diagności, którzy wolą nie zadzierać z urzędnikami.
Elżbieta Fedorowska z miejskiego oddziału nadzoru stacji diagnostycznych tłumaczy, że problemem jest ministerialna ustawa, a nie ich złe chęci, czy skok na kasę. - Mają taki przepis, który mówi o pełnej identyfikacji pojazdu na podstawie dowodu rejestracyjnego, albo odpowiadającego mu dokumentu. A takim - według naszej oceny - jest tylko i wyłączne pozwolenie czasowe - tłumaczy.
A kilka kilometrów dalej, w starostwie słyszymy: - Nie ma potrzeby piętrzyć problemów i przeszkód. Można to wszystko załatwić w prosty sposób.
Elżbieta Kizak, dyrektor wydziału komunikacji w starostwie powiatowym we Wrocławiu nie ma wątpliwości, że wyrabianie na kilka godzin tymczasowego dowodu rejestracyjnego i tablic to zupełnie niepotrzebne utrudnianie życia mieszkańcom i tworzenie zbędnej papierologii. Dlatego stacje diagnostyczne wokół Wrocławia mogą przeprowadzać bez przeszkód takie badania. Jest też proste rozwiązanie w sytuacji nieprzewidzianych trudności. - Mieszkaniec pisze podanie o wydanie kserokopii zatrzymanego dowodu rejestracyjnego. Jeżeli mamy ten dowód, wydajemy kserokopię od ręki. Uważamy, że nie ma powodu karać kierowcy za to, że policjant zatrzyma mu dowód.
A co na to Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju? W dokumencie rozesłanym do starostw, który wyjaśnia pojawiające się wątpliwości czytamy: "Pokwitowanie wydane przez policjanta (...) oraz inne dokumenty zawierające dane umożliwiające diagnoście dokonanie identyfikacji pojazdu mogą stanowić podstawę do przeprowadzenia okresowego badania technicznego".
A Urząd Miasta odpowiada: - Stanowisko ministerstwa nie jest wykładnią wiążącą prawa. Taką wykładnią jest tylko stanowisko sądu administracyjnego - słyszymy. Dlatego wrocławski Urząd Miasta oddał sprawę do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Decyzję poznamy za kilka tygodni. A do tego czas Wrocław nadal będzie czarną plamą dla kierowców przyjeżdżających na badania techniczne bez czerwonych tablic rejestracyjnych.
- Czułam się jak w filmie Barei. To absurd, musiałam kombinować, by ułatwić sobie życie - tak o skutkach urzędniczego zamieszania mówi wrocławianka Anna Skupień. Kobieta kilka tygodni temu miała kolizję. Policja zgodnie z przepisami zatrzymała jej dowód rejestracyjny i wydała ważne przez tydzień zaświadczenie. Pani Ania w tym czasie miała zrobić dodatkowe badanie techniczne i mimo, że w takiej sytuacji nie trzeba wyrabiać tymczasowych tablic, od diagnosty usłyszała to - Pokwitowanie policji nie jest obowiązującym dokumentem i odsyłamy po tymczasowe tablice do wydziału komunikacji.
Kobieta, zanim stanęła w kolejce po nowe tablice, zadzwoniła do wydziału odpowiedzialnego za wydawanie dowodów rejestracyjnych. By potwierdzić absurdalne przepisy. - Pan powtórzył to, co usłyszałam na stacji diagnostycznej. I postanowił mi pomóc - zdradził, że takie zasady obowiązują tylko we Wrocławiu i doradził, aby wyjechać poza obszar miasta.
Pani Ania wsiadła więc w samochód i badanie - bez najmniejszych problemów - przeprowadziła w Bielanach Wrocławskich. Czemu wrocławscy urzędnicy wprowadzają swoich klientów w błąd i nie znają obowiązujących przepisów? - Nie mogę odpowiadać za nieprecyzyjną odpowiedź naszego urzędnika - tłumaczy Elżbieta Fedorowska.
POSŁUCHAJCIE MATERIAŁU:
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.