Jak prezydent pochował pierwszego sekretarza
Dwie sobotnie gazety: i Wrocławska i Wyborcza miały ten sam pomysł na główny temat wydania. Z obu pierwszych stron spogląda na nas Robert Biedroń - prezydent Słupska. Pamiętam, jak na początku obecnej kadencji Sejmu, dziennikarz chodził z kamerą po parlamentarnych korytarzach i pytał nowych posłów o szczegóły regulaminu sejmowego. Zaczepiony świeżak Robert Biedroń oblał test z kretesem. Ale zapowiedział: "wszystko nadrobię". Teraz odchodzi z Sejmu na prezydenturę pozostawiając po sobie opinię posła wyjątkowo pracowitego i skutecznego. Ton publikacji jest wspólny: życzliwy i aprobujący. Najdalej idzie Sławomir Sierakowski, z którym rozmawia Gazeta Wyborcza, zastanawiający się, czy aby Biedroń nie powinien być kandydatem lewicy na prezydenta. To jest rozmowa o sytuacji, w której wiadomo, że i projekt na lewicę lansowany przez Janusza Palikota i ten, stosowany przez Leszka Millera wypalają się. Kto teraz na lidera i budowniczego na zgliszczach? Obok Biedronia pada jeszcze jedno nazwisko, kto wie czy nie lepsze? To Barbara Nowacka, nawiasem mówiąc córka Izabeli Jarugi-Nowackiej, która zginęła w Smoleńsku. Od dawna obserwuję Barbarę Nowacką i widzę w niej logikę - więc i siłę argumentowania ba, charyzmę. Zobaczą państwo: to będzie nowa, lepsza twarz lewicy!
Gazety kolorowe usiłują rajcować nas wieścią, że Adaś - ten najbardziej zmarznięty chłopczyk świata wigilię spędzi w domu. Gazeta Wyborcza pisze, że polska medycyna ma dobrą passę, bo przywrócenie Adasia życiu to sukces światowy, podobnie jak niedawno opisana terapia wrocławskich ortopedów dotycząca przywrócenia przewodzenia w przerwanych nerwach rdzenia kręgowego. Do tego doszła prestiżowa światowa nagroda Prix Gallen przyznana prof.Henrykowi Skarżyńskiemu, zajmującemu się leczeniem słuchu. Tytuł publikacji: "Nieoczekiwane sukcesy naszej medycyny". Nieoczekiwane? Tak, bo zaistniały one na tle posępnej szarzyzny stanu naszej służby zdrowia. Piękne kwiatuszki na bardzo siermiężnym kożuchu.
Sobotnie wrocławskie gazety przynoszą dziś relacje z pierwszego od wielu lat dyżuru Rafała Dutkiewicza poświęconego przyjmowaniu wrocławian z ich kłopotami. Ludzie z gabinetu prezydenta wychodzili zadowoleni. Nie stracili czasu. Okazuje się, że niekiedy wystarczy jeden telefon Rafała Dutkiewicza, by obywatelski koszmar wleczący się po urzędach nagle się skończył. To znaczy, że te dyżury mogą mieć podwójny efekt. Z jednej strony zadowoli konkretnych wrocławian, z drugiej zaś powinny dać do myślenia urzędnikom. Niech wiedzą, że są od sprawnego działania, bo inaczej może zadzwonić prezydent.
Arkadiusz Filipowski - rzecznik magistratu mówi Wyborczej Wrocław, że wczoraj nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, bo prezydent i wcześniej przyjmował mieszkańców. Ejże, ejże, to znaczy, że przed drugą turą złożył obietnicę ze staroci? Otóż nie. Kontakt z wrocławianami nabrał charakteru instytucjonalnego. To się przyda obu stronom. Jak tak dalej pójdzie, to zniknie tęsknota starych mieszkańców za pierwszym sekretarzem, który bywał najwyższą i szybką instancją.
Do usłyszenia się z Państwem...
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.