Polacy mają już dość klęsk. Recenzja filmu "Bogowie"
Entuzjastyczne przyjęcie "Bogów" przez publiczność, krytyków i jurorów, a w konsekwencji imponujące zwycięstwo na każdym polu, podczas festiwalu w Gdyni, pokazuje, że Polacy mają już dość klęsk. Chcą bohatera, który nawet śmierć wykorzysta dla dobra.
W pierwszej kolejności na "Bogów" wysłałbym swojego nauczyciela biologii z V LO. Profesor Pikulski najchętniej pytał pierwszoroczniaków nie o pantofelka, czy mitochondria, lecz o jedyne zwycięskie polskie powstanie. Kto wiedział, że chodzi o Powstanie Wielkopolskie, dostawał dużego plusa. Profesor zwykł potem wygłaszać mowę, że niewiele osób o tym powstaniu pamięta, bo ono takie niepolskie - zakończone zwycięstwem.
Zbigniew Religa przedstawiony jest w "Bogach" jako człowiek, który zmienia polską mentalność. Dlatego tak symboliczna i ważna jest wygrana filmu w Gdyni, która jednocześnie zepchnęła w cień "Miasto 44" - grającą na emocjach historię młodych, tragicznych bohaterów Powstania Warszawskiego.
"Bogowie" zawdzięczają swój tytuł skupieniu się na początkach kariery Religi, który walczył o możliwość przeprowadzenia pierwszej w Polsce operacji przeszczepienia serca. Konserwatywna część środowiska lekarskiego odrzucała sporą część transplantologii, sugerując, że lekarze nie mogą decydować o życiu i śmierci. Scenariusz Krzysztofa Raka to prezent dla współczesnych polskich transplantologów, którzy od czasu do czasu również muszą zwalczać społeczną nieufność i niezrozumienie.
"Bogowie" są nie tylko fascynującą historią medyczną, przekonującym portretem społecznym i obyczajowym, działają również edukacyjnie, ale bez moralizowania. Reżyser Łukasz Palkowski zrealizował film w stylu klasycznego amerykańskiego kina biograficznego. Zbigniew Religa jest zdecydowanym centrum opowieści, ale nie spogląda z ekranu jak postać z pomnika. Słabości i wady też pokazano wyraziście, a sporą część historii opowiedziano w formie anegdot. Są nawet teledyskowe sekwencje pod anglosaskie hity z epoki, i żadna ze scen nie razi sztucznością.
Rola Tomasza Kota to kolejny rozdział w najnowszej historii imponującego polskiego aktorstwa wcieleniowego. Religa jest w "Bogach" budowany fizycznością, mówi zaśpiewem aktora, ale porusza się w natychmiast rozpoznawalnym przygarbieniu, na rozmówców reaguje charakterystycznymi zmarszczeniami twarzy. I żyje w ciągłym pędzie, jak gwiazda rocka, a nie lekarz.
Filmowy Religa bywa krewnym dobrze znanych z telewizyjnych ekranów Doktora House'a i Williama Thackery'ego, bohatera serialu "The Knick". Notorycznie ulega używkom, żyje w pracy, rezygnując z prywatności (Magdalena Czerwińska w roli cierpliwej żony zasługuje na osobny film), a we współpracy bywa jeszcze trudniejszy. Piotr Głowacki jako Marian Zembala i Szymon Piotr Warszawski w roli Andrzeja Bochenka bywają zwalniani nawet na sali operacyjnej.
Religa nie znosi sprzeciwu, ale z uporem buduje w swojej klinice nowe normy postępowania. Główny bohater "Bogów" wprowadzi też do naszego języka kilka kwestii godnych zapamiętania. Na przykład: "Polak Polakowi nawet klęski zazdrości". Film Palkowskiego jest też jedną z pierwszych ekranowych wizji lat osiemdziesiątych, w których bohaterowi nikt nie każe opowiadać się po stronie stanu wojennego, bądź strajków. Religa porusza się w dobrze nakreślonych realiach systemu, ale jego jedyną troską jest dobro pacjentów.
Twórcy filmu odebrali Złote Lwy nowego projektu - w statuetce Pawła Althamera zwierzęta wspierają się na lunecie, która jest kalejdoskopem. Bursztynowe płatki układają się w opowieść o Bałtyku. Nowy horyzont w polskim kinie dostrzegli jako pierwsi twórcy filmu konwencjonalnego, opowiedzianego w popularnym stylu, według prawideł gatunku. A taki profesjonalizm wśród polskich filmowców nowym horyzontem naprawdę jest.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.