Granica na granicy linczu. Przez cebulę nie mogą normalnie żyć
Wieś Granica kilka kilometrów od Strzegomia nie należy do największych, ale zdecydowanie nie sposób jej nie zapamiętać - wystarczy, krótki spacer, by poczuć fetor rozkładającej się cebuli. To zapach, który stale unosi się w okolicach przedsiębiorstwa Kopernikus, które zajmuje się zdejmowaniem łupin z tego warzywa.
Przedsiębiorstwo działa na wielką skalę - według mieszkańców Granicy codziennie obierane jest 20 ton cebuli - tiry w dzień i w nocy wożą towar z Niemiec i do Niemiec. Łupiny zostają na miejscu, w starych, poniemieckich silosach - mówi sołtys wsi Mirosława Chmielniczak. - Wszystko wycieka - do gruntu, do sąsiadów. Łzawią nam oczy, jest smród, obawiamy się o swoje życie i zdrowie - mówi sołtys.
Sprawę dokładnie zna Wiesław Witkowski, zastępcza burmistrza gminy Strzegom, jednak z rozbrajającą szczerością rozkłada ręce. - Prowadzone było kilka postępowań, nie zakończyły się żadną decyzją, ponieważ zmieniał się podmiot, który prowadził działalność - tłumaczy.
Firmą nieformalnie zarządza obywatel Niemiec, a prezesem spółki jest Kazaszka i ciężko skutecznie wysłać np. wezwanie do złożenia wyjaśnień. Jednak największy problem to brak odpowiednich zapisów w ustawie o gospodarce odpadami. Łupiny z cebuli zostały zakwalifikowane jako odpad z produkcji rolnej - formalnie nie jest to odpad niebezpieczny.
Cecylię Tałach tylko płot dzieli od śmierdzącego przedsiębiorstwa. Jej działka jest jednak niżej położona, więc wycieki z silosów spływają na grządki i trawniki.
- Kiedyś przełożył wąż i jak nas nie było w domu, pompował do ogródka przez całą noc. Wezwałam policję, ale nic to nie dało - mówi kobieta. Według niej to zemsta za donoszenie na firmę Kopernikus do kolejnych służb. Sąsiedzkie porachunki zakończyły się najgorszym z możliwych scenariuszy. - Przez te wycieki mój mąż pilnował w nocy. Tak się zdenerwował, że dostał wylewu i zmarł - mówi Tałach.
Teren przedsiębiorstwa jest ogrodzony płotem, strzeże go kilkanaście psów. Udaje nam się jednak porozmawiać z Niemcem, który zarządza firmą i pilnuje pracowników - przeważnie Ukraińców, którzy obierają cebulę rękoma.
Zarządca nie chce mówić do mikrofonu, jednak podczas rozmowy tłumaczy, że konflikt z mieszkańcami jest jednostronny - ci chcą się pozbyć firmy Kopernikus, bo działalność prowadzą obcokrajowcy. Natomiast na pytanie, czemu tak rzadko wywozi odpady odpowiada, że problem stworzyli sami mieszkańcy, bo blokują drogę dojazdową do silosów.
- Nie stwierdzamy takich zagrożeń, które by były niebezpieczne dla produkowanej w tym zakładzie żywności - mówi Halina Leśniak z powiatowej stacji sanitarno-epidemiologicznej w Świdnicy, która regularnie kontroluje przedsiębiorstwo. Rażących nieprawidłowość i zagrożenia dla zdrowia nie znalazł także Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska w Wałbrzychu.
Mieszkańcy Granicy wiedzą jednak swoje. - Dusimy się, czujemy pieczenie w gardle. Pojawiają się szczury - mówią. A konflikt zaostrza się z każdym dniem - według mieszkańców Granicy zarządca przedsiębiorstwa zastrasza ich, aby nie wzywali kolejnych kontroli. Najbardziej cierpi Cecylia Tałach.
- Wściekł się, wziął młot i rozwalał mój dach.Codziennie mnie nęka, tłucze po murze - mówi Tałach.
- Sprawą zajmuje się policja w Strzegomiu oraz prokuratura - przyznaje Katarzyna Czepil z Komendy Policji w Świdnicy.
Zarządca firmy Kopernikus pobił także panią sołtys, bo jak tłumaczył w sądzie, był bardzo zdenerwowany dużym zainteresowaniem jego biznesem. Mur i dach sąsiadki niszczy, bo jak mi mówi, są na terenie działki należącej do przedsiębiorstwa.
- Może też wykończy mnie psychicznie i pójdę za mężem. To jest tragedia. Tu się nie da żyć - mówi Cecylia Tałach.
Posłuchajcie całego materiału:
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.