Masowo uciekają z ośrodków wychowawczych
To nie fabuła filmu, tylko dolnośląska rzeczywistość ośrodków wychowawczych i socjoterapeutycznych, dokąd trafia trudna młodzież. Są niepełnoletni, więc za nic w zasadzie nie odpowiadają. I chętnie z tego korzystają.
Nastolatkowie z takich ośrodków jak w Smolniku w powiecie lubańskim, uciekają czasami tak szybko, że są w domu przed radiowozem, których ich do placówki dowiózł.
Posłuchaj:
Z raportu Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie wynika, że średnio w Polsce w ciągu roku ucieka ponad 70 pensjonariuszy takich ośrodków na każdą setkę. W Smolniku jest gorzej. - W tym roku odnotowaliśmy 90 ucieczek z tej placówki – mówi Dagmara Hołod z policji w Lubaniu. - W przypadku ucieczek indywidualnych najczęściej uciekają do miejsc, w których mieszkali. Zbiorowe kończą się często w pobliskich miejscowościach, gdzie można kupić np. piwo.
Młodych ludzi w ośrodku Smolniku jest 72. To oznacza, że choć mamy dopiero początek sierpnia, uciekło tam, statystycznie 125 procent wychowanków. Rekordzista znikał 8 razy. - Kiedyś przywiozłem go sam z ucieczki, własnym samochodem – mówi Edward Smusz, pedagog z placówki. - Jeszcze zanim dojechaliśmy na miejsce powiedział mi, że i tak ucieknie po raz kolejny. I oczywiście to zrobił.
Młodzieżowe Ośrodki Wychowawcze to placówki otwarte, w których nie wolno zamykać pensjonariuszy. Zgodnie z regulaminem mogą co prawda wychodzić jedynie z wychowawcami, ale dla niektórych z nich regulamin to bezwartościowy dokument, za którym nie stoją żadne sankcje.
Najpoważniejszą karą, jaka może młodych ludzi spotkać za ucieczki z placówek wychowawczych, to wstrzymanie przepustek przez sąd rodzinny, których ich w ośrodku umieścił. Czyli sąd zakazuje im tego, co bez zgody sądu i tak robią. Poza tym mogą dostać naganę, zakaz uczestniczenia w niektórych zajęciach pozalekcyjnych i to w zasadzie tyle. Wychowawcy, kiedy już uciekinier zostanie już przywieziony do Smolnika, mogą z nim jedynie rozmawiać. Opiekunowie najczęściej nie mogą liczyć na wsparcie rodzin, które sobie z tymi młodymi ludźmi od dawna nie radzą.
- Są tacy, którzy nawet nie mają gdzie wyjechać na przepustkę – bo nie mają dokąd – mówi Smusz.
Artur Zych ze starostwa w Lubaniu wskazuje, że nie wolno wychowywać młodych przez pracę, bo prawo tego zabrania. Nie można nakazać im wykonywania nawet lekkich prac, bo nie chodzi przecież o jakieś obozy, tylko o to by byli przydatni, by mieli sensowne zajęcia.
- Można perswadować, przekonywać, pokazywać. To działa, ale tylko w przypadku tych, którzy do ośrodków trafili z powodu wagarów, a nie tych, których można by śmiało nazwać młodocianymi recydywistami – mówi.
Edward Smusz jest przekonany, że do takich ośrodków jak w Smolniku nie wszyscy powinni trafiać. Nie chodzi tylko o młodych recydywistów, z którymi nie wiadomo co zrobić, ale chociażby kilkunastu wychowanków z problemami psychicznymi, którzy muszą być pod ciągłym nadzorem lekarzy.
Po ośrodkach wychowawczych są już tylko zakłady poprawcze. Do nich trafiają jednak tylko sprawcy poważnych przestępstw. Ci z MOW-ów się do tego nie kwalifikują, ale otwarte ośrodki w obecnym kształcie jak się wydaje nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Nie ma niczego pomiędzy nimi, czyli placówek zamkniętych, ale wychowawczych, nie karnych. Polskie prawo tego nie przewiduje.
Pozostaje więc tylko wzywanie policji każdorazowo, gdy młodzi ludzie uciekną. - My za każdym razem będziemy wszczynać procedury i szukać uciekinierów – mówi Dagmara Hołod.
Trudno jednak uznać, że to rozwiązuje jakieś problemy.
Radio Wrocław
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.