Dolnoślązacy jadą na saksy. Zobacz, ile zarabiają
Michał Bochnia przygotowuje swój wyjazd z kolegami do Norwegii od kilku tygodni. Wcale nie jest prosto zebrać wszystko, co potrzeba. Przede wszystkim kompanów. Jak mówi 22 latek, słomiany zapał przyjaciół to największy problem przy szukaniu pracy za granicą. Dobrze jest pieniądze mieć na koncie, by potem przez rok cały było na ekstra studencką pizzę i piwo. Ale by te pieniądze zdobyć, już się nie bardzo chce.
Michał - na co dzień student marketingu Uniwersytetu Ekonomicznego zanim wyjedzie wszystko najpierw dokładnie przeliczył - wyszło mu, że Norwegia wypada najsensowniej. Co prawda, życie jest tam bardzo drogie, a piwo potrafi kosztować 20 złotych, ale nie na piwo tam jedzie, a na ogórki. Zresztą ogórki to pomysł ostatni, wcześniej była opcja pracy w porcie. Zarobek w przeliczeniu - około 60-80 złotych na godzinę.
Ofert jest multum, tyle że przez ociąganie się kolegów wiele ofert przepadło - Norwedzy chcieliby, by młodzi ludzie z Polski przyjeżdżali na co najmniej dwa miesiące, a najlepiej na trzy. Michał nawet nie próbował sam organizować wyjazdu. Ogłoszeń poszukał w internecie. - Wpisujesz 'praca Norwegia' i masz. Potem kontaktujesz się albo z polską firmą pośredniczącą, albo bezpośrednio z Norwegami - mówi chłopak. Michał znalazł parę ogłoszeń, zebrał CV kolegów, rozesłał i czeka na odpowiedź. W odwodzie jest wersja "na dziko". Wtedy jednak nie będzie zapewnionego noclegu.
Marek Nowakowski i Piotr Stelmaszczyk w ogóle ogłoszeń nie czytają. Tuż po sesji na politologii wsiadają w samochód, jadą na prom do Świnoujścia, potem lądują w Ystad i dalej w głąb kraju fiordów. Zajeżdżają do małej miejscowości i na płotach wieszają ogłoszenia z telefonem komórkowym - że malują płoty, robią remonty, okna umyją. Dwa lata temu z takich dorywczych prac przywieźli po wakacjach 11 tysięcy na głowę. Rok temu po 15. Teraz chcą dobić do trzydziestu, bo wyjechali już w połowie czerwca, sesję zaliczając w terminie zerowym.
Sezonowa praca za granicą...
Mieszkają w jednej z norweskich miejscowości. Może to za dużo powiedziane, że w miejscowości. Rozbili się w polu pod lasem. Mają nawet przenośną kabinę prysznicową, a za toaletę służy pobliska "restauracja pod czerwonymi łukami". - Przez ostatni miesiąc zarobiliśmy po 11 tysięcy, ale grafik na nowy miesiąc mamy wypełniony. Norwegowie się do nas zapisują. Mamy terminy przyjęć pod lasem - żartuje Nowakowski. Dziś rano myli okna (65 zł za godzinę), teraz malują płot (60 za godzinę, a jak się sprawią, będzie premia). Cały przyszły tydzień maja przeznaczony na odmalowanie stodoły u jednego z gospodarzy. Praca na wysokościach, ale robili to w zeszłym roku. Za 5 dni pracy dostali po 3,5 tysiąca złotych.
Dziewczyna Stelmaszczyka pomysł ma inny - pojechała do Niemiec. Tu płaca gorzej płatna, a i praca trudniejsza. Ale dziewczyna chce być pielęgniarką i traktuje ten pobyt jako staż i naukę języka jednocześnie. Pracę legalnie załatwiła firma pośrednicząca ze Świdnicy. To ona ją zatrudnia (umowa zlecenie, ale z otwartymi rękami przyjęliby ją na etat), płaci ubezpieczenie, pokrywa koszt transportu i znajduje rodzinę. Maja Nowaczyńska jest opiekunką starszych państwa z Braunersgruen w Bawarii. Ma swój własny pokój i opiekuje się dwójką prawie 90-letnich Niemców. To oni płacą za jej pobyt. Prawie 9 tysięcy za miesiąc, na konto Nowaczyńskiej trafi 4,600 złotych. Bo podatki i koszty pośrednictwa. Ale dziewczyna nie narzeka. Dom z ogrodem, trening języka i cierpliwości, bo starsi państwo nieco zrzędliwi.
Nowaczyńska była jak zrządzenie losu. Firma, która ją zatrudnia, pośredniczy w pracy prawie 400 Dolnoślązaczek i rzadziej: Dolnoślązaków. Teraz wielu z nich wróciło do kraju, na urlopy i taka studentka, która chce dorobić, jest jak dar z niebios. W dodatku z kierunkowym wykształceniem. Choć to obowiązek nie jest. Może być w sumie każdy. Niemcy są gotowi sporą część swoich pokaźny emerytur przeznaczać na - jak to mówią - "polnische Hilfskraefte".
student
Jak wyjechać za granicę po pracę? Wcale nie jest prosto zebrać wszystko, co potrzeba. Przede wszystkim kompanów. Słomiany zapał przyjaciół to największy problem przy szukaniu pracy. Dobrze jest pieniądze mieć na koncie, by potem przez rok cały było na ekstra studencką pizzę i piwo. Ale by te pieniądze zdobyć, już się nie bardzo chce. Przed wyjazdem wszystko dokładnie przeliczyłem - wyszło, że Norwegia wypada najsensowniej. Co prawda, życie jest tam bardzo drogie, a piwo potrafi kosztować 20 złotych, ale nie na piwo tam jadę, a na ogórki. Zresztą ogórki to pomysł ostatni, wcześniej była opcja pracy w porcie. Zarobek w przeliczeniu - około 60-80 złotych na godzinę.
Coraz więcej młodych wrocławian wyjeżdża do pracy za granicą. Dzieje się tak zwłaszcza teraz, w okresie letnim. Podejmują prace przy zbiorach malin, szparagów, winobraniu, przy liniach produkcyjnych a także przy remontach. Prac sezonowych jest mnóstwo i każde ręce przydatne. Do tego jeszcze bardzo dobrze płatne - za Odrą można zarobić około 10 euro za godzinę, przy pracach remontowych nawet 12 euro.
We Wrocławiu i okolicach stawki, zwłaszcza przy pracach sezonowych w rolnictwie są dużo niższe. W ogrodnictwie - sadach trzebnickich rolnicy proponują po 4-7 złotych za godzinę, a i praca raczej na czarno. Nic więc dziwnego, że wolimy wyjeżdżać na zachód, głównie do Niemiec, Holandii, Francji i krajów skandynawskich, przede wszystkim do Norwegii .
Do nas natomiast przyjeżdżają pracownicy ze wschodu, głównie z Ukrainy i Białorusi, chociaż i oni zaczynają już narzekać na niskie zarobki. We Wrocławiu w sektorze budowlanym pracuje legalnie i na czarno, według różnych szacunków, około 300 Ukraińców i Białorusinów.
Szukając pracy warto wejść na ten unijny portal. Można tam znaleźć informacje o ofertach, ale też warunkach zatrudnienia, specyfice krajów, a nawet warunkach mieszkaniowych. Są oferty z całej Unii. Wprowadziliśmy dane naszego pierwszego bohatera - Michała Bochni. Przy ograniczeniach (praca tylko we wrześniu, perfekcyjny angielski, brak szczególnych umiejętności) w całej Unii czeka na niego 7689 ofert pracy.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.