Teatr Polski - sukcesy i tarapaty
W Teatrze Polskim we Wrocławiu dzieje się źle czy dobrze? Jest dług ze zobowiązaniami wymagalnymi, jest też mocny repertuar z przebojową nowością, czyli DZIADAMI w reżyserii Michała Zadary na czele. Robić te DZIADY i narażać się na kłopoty finansowe, bo z dotacji nie da się wyżyć, czy nie robić i zamienić czołowy teatr w Polsce w teatr średni, bez takich nazwisk jak Lupa czy Klata na afiszu, bo oni żądają wyższych honorariów? Przed takim dylematem stanął Krzysztof Mieszkowski, szef Polskiego, wybierając Sztukę.
Diabeł tkwi w detalu
Radosław Mołoń, wicemarszałek województwa dolnośląskiego (to urząd marszałkowski jest organizatorem działalności teatru), mówi jednak: Chwila, a gdzie dyscyplina finansowa? Przyznaje też, że placówka ma za mało pieniędzy na funkcjonowanie, nie waloryzowano dotacji od lat, nawet o wskaźnik inflacji. A koszty rosną, czynsze, energia, także minimalne płace kosztują zarządzających więcej niż kiedyś. Czyli zgoda co do meritum, niezgoda co do detali. Detalem decydującym są 3 miliony złotych. Tyle, jak oszacował teatr, brakuje do stabilnej działalności: wypłacania zobowiązań wobec ludzi i instytucji, produkowania premier, grania bieżącego repertuaru, utrzymania trzech budynków z trzema scenami (im. Grzegorzewskiego przy ul. Zapolskiej, Kameralną przy Świdnickiej, na Świebodzkim). Czy urząd da te pieniądze – nie wiadomo. Kryzys jeszcze nie minął. Teatr Polski wysłał pisma, nie chcąc oszczędzać jak rok temu, gdy zrezygnowano z zagrania kilkudziesięciu przedstawień. Nie zarobili aktorzy, którym płaci się – obok niewielkiej stałej etatowej pensji – za występy. Dług zmalał do 50 tysięcy. Zatem wyjście awaryjne istnieje, lecz tracą na nim ludzie i ich rodziny.
Co jeszcze można robić? Realizować mniej premier. Sąsiedzki Teatr Muzyczny Capitol (z podobną 10-milionową dotacją) radzi sobie bez zadłużania się, ale z mniejszą liczbą premier na obu scenach na sezon. Taka rzeczywistość i już. I jeszcze jedna możliwość: jeśli Polski nie może obsłużyć trzech budynków z dotacji samorządowej (ministerialną musi wydać wyłącznie na cele artystyczne i edukacyjne), to oddanie Sceny Kameralnej lub Sceny na Świebodzkim właścicielom (odpowiednio miastu i Polskim Kolejom Państwowym) nasuwa się jako jedno z rozwiązań automatycznie. Tylko czy to są dobre rozwiązania? Wiążą się ze zwalnianiem ludzi, zubożeniem oferty kulturalnej. Inny pomysł: zaprosić miasto Wrocław do współfinansowania. Na miejscu teatralnego kuratora Europejskiej Stolicy Kultury sam bym zadzwonił do dyrektora Mieszkowskiego, proponując partycypację w realizacji niezwykłego i odważnego projektu wystawienia całości Mickiewiczowskich DZIADÓW bez skrótów.
Artystyczny ferment
Teatr Polski ma dziś świetny zespół aktorski (zbyt liczny nawet na bieżącą liczbę premier, ale świetny), są nagrody na festiwalach (ostatnio dla Bartosza Porczyka i Mariusza Kiljana), zaproszenia na występy gościnne, również zagraniczne. Krzysztof Mieszkowski z dumą mówi, że za jego dyrekcji (8 lat) udało się na tym zarobić 10 milionów. Do Polskiego przychodzi też publiczność (przychody ze sprzedaży biletów tylko w tym roku to milion złotych), DZIADY zobaczy w czerwcu 9-tysięczny widz.
Jednym się podoba, innym mniej, trzecim w ogóle, lecz obojętnie takich sztuk jak KRONOS, COURTNEY LOVE, TERMOPILE POLSKIE czy ZIEMIA OBIECANA oglądać się nie da. Pamiętać warto o działaniach edukacyjnych, o poniedziałkowych cyklach spotkań z artystami, czytań nowych i starych tekstów z darmowym wstępem. Teatr żyje, pobudza dyskusje, zbiera wokół siebie myślącą młodzież, buduje tzw. społeczne relacje, które – być może – zaowocują jakimś lepszym kontaktem międzyludzkim w przyszłości. No ale wisi dziś także w powietrzu to powracające od czasu do czasu pytanie: Czy dyrektor Mieszkowski poleci, skoro znów robi długi, odszedł zastępca ds. ekonomicznych (Grzegorz Stryjeński) i nie przewiduje się nowego?
Nie wszystkim się podoba
Nie przepadają za Krzysztofem Mieszkowskim strażnicy finansów, nie w smak jego szefowanie ludziom szukającym w teatrze klasyki klasycznie wystawionej. Ci powtarzają: co szkodzi takiej dużej instytucji zaprezentować raz na rok lub dwa przedstawienie może niemodne, lecz przyjazne wszystkim. Są wołania o HAMLETA w zamku, nie w garderobie, o nowe komedie w stylu hitowego MAYDAY-a czy OKNA NA PARLAMENT, eksploatowanych od lat przy pełnych widowniach. Część aktorów też chciałaby bardziej tradycyjnego repertuaru.
Programowa linia Krzysztofa Mieszkowskiego i jego współpracowników nie trafia do każdego. Dyrekcja Polskiego woli artystyczny ferment od utrwalania skamielin, opowieści złożone zamiast prostych. Nic w tym złego, tym bardziej że taka wizja działa, sądząc po wyróżnieniach, choć – trzeba zaznaczyć – festiwalowa rzeczywistość bywa złudna, bo elitarna. No ale codzienna publiczność w teatrze jest, nietrudno się przekonać.
Mieszkowski musi odejść?
Łatwo rzucić: Mieszkowski musi odejść, zwłaszcza teraz, gdy do Parlamentu Europejskiego przenosi się protektor dyrektora minister Bogdan Zdrojewski, zespołowi aktorskiemu zaczyna dolegać brak cierpliwości. Natychmiast rusza giełda nazwisk potencjalnych następców, Teatr Polski we Wrocławiu to prestiż, kariera. Lecz także kłopoty. Bo faktem jest niedofinansowanie, co wyraźnie podkreśla i marszałek.
Mieszkowski ma w środowisku pozycję, właśnie został laureatem srebrnej Glorii Artis za zasługi na rzecz kultury. To, że reżyseruje tu Krystian Lupa, Jan Klata, Monika Strzępka, Barbara Wysocka, Michał Zadara, ostatnio też Paweł Miśkiewicz, były szef tego teatru, to jego zasługa. 170 tysięcy złotych dla Lupy za przygotowanie WYCINKI (adaptacja, reżyseria, scenografia, światło) nie uważam za kwotę wygórowaną, to wybitny artysta. 90 tysięcy dla Jana Klaty? Warto. Lepiej mieć na afiszu takie magnesy niż debiutantów lub średniaków.
Mieszkowski powinien zrozumieć
Trudno również ot tak znaleźć dla Krzysztofa Mieszkowskiego ekwiwalent. Ale i on powinien zrozumieć, że czasem powinien z czegoś zrezygnować, powiedzieć stop. Na tyle premier nas teraz nie stać. Przed uruchomieniem produkcji, przed pójściem w długi zapewnić sobie dodatkowe pieniądze (może strategicznego sponsora jak Opera Wrocławska i Narodowe Forum Muzyki) albo dowiedzieć się, że ich nie dostanie i z żalem przeczekać. Rzeczywiście, w jednym roku ciężko wydobyć środki i na DZIADY, i na TERMOPILE i WYCINKĘ.
Marszałek Mołoń deklaruje: nie ma pomysłu odwołania dyrektora; widzi więc szansę na kontynuowanie współpracy owocującej w artystyczne sukcesy. Czy tego samego zdania będą pozostali członkowie zarządu i radni województwa, mający własne gusta, sympatie, koalicje, no i słupki przychodów-wydatków przed oczami? Bardzo często w Polsce dyrektor odchodzi pod pretekstem marnych finansów, z powodów politycznych. Odpowiedź poznamy – być może – w tym tygodniu, gdy zbierze się komisja kultury dolnośląskiego sejmiku.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.