Sterroryzował całe osiedle. Ale właśnie opuścił areszt
- Złapał ją za głowę i uderzał o parapet. O tu, w tym oknie na parterze - jeden z sąsiadów, mieszkaniec legnickiego osiedla Zosinek, relacjonuje wydarzenia sprzed kilku miesięcy. - Ona w tym czasie miała na rękach takie małe, może dwu-trzy letnie dziecko. No i ktoś z lokatorów zadzwonił na 997. Wtedy zaczęła się ta akcja z karabinami, strzelaniem i policją.
Chodzi o wydarzenia na ul. Lwowskiej do których doszło 26 października. Łukasz M. na widok patrolu policji założył kominiarkę i zagroził użyciem broni. Policjant, który go ostatecznie obezwładnił, dokładnie pamięta szczegóły całej akcji.
- Był agresywny. Krzyczał "ja was pozabijam", "ja mam tutaj kałasznikowa", "rozwalę was". Przyjęliśmy, że faktycznie może strzelać, bo widziałem co trzymał w rękach i przypominało to kbk AK-47 "kałasznikow". Niejednokrotnie mierzył w nas. Jak zajechałem na miejsce, to dzielnicowi oddali już dwa strzały ostrzegawcze. Wiele razy mieliśmy go na muszce. Na szczęście udało się go obezwładnić bez użycia ostrych pocisków - relacjonuje policjant.
Gdy Łukasz M. został obezwładniony okazało się, że zarówno karabin, jak i ładunek, którym chciał wysadzić mieszkanie, są tylko atrapami. Mężczyzna trafił do aresztu. W styczniu rozpoczął się jego proces. I choć wyrok jeszcze nie zapadł, kilka dni temu wyszedł na wolność.
- Za to, że zadzwoniliśmy na policję stwierdził, że się zemści na nas - wyjaśnia jeden z mieszkańców ul. Lwowskiej. - On to powiedział w sądzie, oficjalnie przy świadkach. I został wypuszczony na wolność - załamuje ręce świadek zdarzenia.
- Sąd uchylił areszt - przyznaje rzecznik Sądu Okręgowego w Legnicy, Jarosław Halikowski. - Jednocześnie wobec niego został zastosowany dozór policyjny oraz nakaz opuszczenia mieszkania (przy ul. Lwowskiej - dop. red). Z uzasadnienia wynika, że na obecnym etapie nie ma potrzeby stosowania wobec oskarżonego najsurowszego środka zapobiegawczego, jakim jest areszt. Oskarżony złożył wyjaśnienia przed sądem. Sprawa jest w końcowym etapie wyjaśniania. Nie ma zatem obawy matactwa.
- Tylko, że wypuszczenie Łukasza M. na wolność może stanowić zagrożenie nie tylko dla przebiegu procesu, ale również dla bezpieczeństwa publicznego - ripostuje rzecznik legnickiej prokuratury Liliana Łukasiewicz (na zdjęciu). - W momencie akcji policjanci przecież kazali sąsiadom chować się po krzakach. Ci ludzie byli przekonani, że groźby Łukasza M. zostaną spełnione i tym właśnie zostały zrealizowane znamiona przestępstwa. W czasie śledztwa biegli uznali, że mężczyzna nie jest chory psychicznie, ale ma zaburzoną osobowość. Jest impulsywny, agresywny i nie skory do refleksji nad własnym zachowaniem. Może stanowić zagrożenie dla pokrzywdzonych, dla porządku prawnego i dlatego areszt w stosunku do tego mężczyzny nie powinien być uchylony.
- Potwierdza to też relacja ojca tego mężczyzny - dodaje policjant, który jesienią założył Łukaszowi M. kajdanki. Wynika z niej, że oskarżony ma problemy alkoholowe, zażywa narkotyki, a do tego eksperymentuje z psychotropami. To jest mieszanka wybuchowa, po której reaguje agresją. - Według mnie jest duże prawdopodobieństwo, że ponownie może dojść do takiej sytuacji jak jesienią. Obawy sąsiadów są uzasadnione. Rozumiem tych ludzi, tym bardziej, że mają małe dzieci - wyjaśnia funkcjonariusz.
- Boimy się, bo facet jest nieobliczalny - dodają lokatorzy. - To my jako pierwsi stanęliśmy w obronie maltretowanej kobiety. A teraz wychodzi na to, że sami boimy się o własne życie. Łukasz nie pojawił się tu jeszcze, ale może się pojawić w każdym momencie. Nie znamy dnia ani godziny i nikt nas nie potrafi ochronić - mówią.
Zgodnie z decyzją sądu w ramach nadzoru policyjnego Łukasz M. miał się systematycznie pojawiać w komendzie. Jednak policjanci nieoficjalnie przyznają, że nie wiedzą gdzie jest oskarżony. W przyszłym tygodniu sąd ma rozpatrzyć zażalenie prokuratury na zwolnienie z aresztu.
Tłumaczy Dorota Bobnis-Baran
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.