10 lat w Unii: Mówimy coraz gorzej
Cyrkowy namiot, w powietrzu zapach świeżego siana, wokół kręci się sporo rodziców i wiele podekscytowanych dzieci, cześć przebrana za klauny, inne akrobatów - to jubileusz 10 lecia istnienia niemiecko-czesko-polskiej Schkoly ulokowanej na granicy trzech krajów. A jak uczymy się języka sąsiada?
Wchodzimy śmiało do namiotu, tu grupa rozśpiewanych pięciolatków płynnie przechodzi z czeskiego na polski. By dodać całej sytuacji jeszcze wyższego pozimu profesjonalizmu, gdy tylko skończą śpiewać okaże się, że te śpiewające po czesku i polsku przedszkolaki to głównie... młodzi Niemcy. A wszystko dzieje się w przygranicznym Bad Muskau.
W Schkole - nazwa wymyślona, by połączyć w sobie czeską 'Szkole', polska 'Szkołę' i niemiecką 'Schule' uczą się dzieci z tych trzech krajów. Pracują na miejscu wykwalifikowani pedagodzy i wolontariusze. Dzieci uczą się obu języków sąsiadów czyli młodzi Niemcy czeskiego i polskiego, Polacy - niemieckiego i czeskiego, a Czesi, by nie było zbyt prosto, swoim dorzucają jeszcze angielski.
A jednak się udaje, dzieci świetnie sobie radzą z rozróżnieniem języków, nawzajem w czasie zabawy podrzucając sobie nowe słówka i poprawiając wymowę czy składnię. Nie ma obrażania się, bo dzieci nawet nie czują, że trwa nauka, zbyt zaaferowane tym, by wyszedł wspólny plakat, albo inny projekt.
- To jest sytuacja komfortowa. Język uczony w tak młodym wieku sprawia, że dzieci przyswajają go szybko naturalnie, bez wysiłku, niejako mimo woli. Ale polskie dzieci uczą się niemieckiego i czeskiego mimo woli, nie po to by mówić w obcym języku, ale by w czasie zabawy dogadać się z rówieśnikiem - wyjaśnia jeden z rodziców Vaclav Hlapek, zazdrosząc własnemu dziecku tej możliwości.
Przy okazji wychodzi na jaw, że wcale nie język sprawia największe problemy wychowawcze międzynarodowym opiekunom. Jeden z polskich pedagogów zdradza, że najbardziej ułożone są dzieci niemieckie, wynoszące kindersztubę z domu. Młodzi Polacy wydają się jakby puszczeni samopoas, bez kontroli zabieganych rodziców. Ale i z tym nauczyciele sobie radzą.
- Trójjęzyczna Schkola jest jedna, ale w przygranicznym pasie polsko-niemieckim i polsko-czeskim aż 47 polskich przedszkoli, szkół podstawowych i średnich wymienia się dziećmi z partnerskimi placówkami z drugiej strony granicy - wylicza Elke Klein dyrektorka przedszkola Turmvilla:
-Ludzie akceptują że żyją na granicy państw i mają z tego korzyści. Jak zaczynaliśmy prosiliśmy rodziców o oświadczenie czydzieci mogą brać udział w niemiecko-polskich projektach i byli rodzice, którzy zakreślali "nie", teraz już się to nie zdarza- dodaje Klein.
W jej przedszkolu na 160 dzieci jest trzynaścioro polskich, reszta niemieckie - i te niemieckie uczą się polskiego. - Również z rodzin, gdzie oboje rodzice są Niemcami. Zapisują dzieci na dodatkowe kursy polskiego, uczą się polskich zwyczajów, zaprzyjaźniają z rodzicami polskich dzieci - mówi Elke Klein.
Podobnie dzieje się kilkadziesiąt kilometrów dalej na polsko-czeskiej granicy. W Kłodzku i Brumowie powstała Polsko-Czeska Akademia Dzieci. W zajęciach organizowanych przez Dolnośląską Szkołę Wyższą bierze udział ponad 300 dzieci w wieku od 6 do 12 lat. Filolog, profesor Jan Kvapil: - To jest rozsądny trend, dzieci się impregnują na stereotypy, którymi posługujemy się my, dorośli. Poznają się, zanim my wdrukujemy im durne stereotypy o obcokrajowcach. No i przyda im się na przyszłość, drugi język na świetnym poziomie to ważne w życiorysie.
Studia można więc rozpocząć praktycznie od poziomu "Ich heisse Tomek". A jak jest z "Ja sem Tomek"? Czech, profesor Jan Kvapil złości się, że jego młodzi rodacy też poliglotami nie są: - Niemieckiego się nie uczą, bo niby znają angielski, ale jak znają?! Pasywnie! Z oglądania filmów w sieci. Proszę spróbować z młodymi Czechami po angielsku porozmawiać na jakiś konkretny temat. Śmiech na sali. Nie ma o czym mówić, przepraszam!, nie ma po jakiemu do nich mówić! A dobry polski czy niemiecki to taki świetny start do kariery!
Tymczasem język polski i czeski w rejestrze podstawowym (a więc słów stosowanych na co dzień) mają około 4 tysięcy fałszywych przyjaciół - czyli wyrazów które brzmią i piszą się tak samo, ale znaczą co innego. Różewicz na własne uszy słyszała Polaka, który był mocno zdziwiony w czasie policyjnej kontroli, gdy czeski policjant domagał się jakiegoś "občanka". On spodziewał się co najwyżej prośby o "dowodiczek osobisticzek".
I oto mamy dowodiczek na zaskakującą zależność: im bardziej otwarte są granice, im łatwiej podróżować, tym słabiej najmłodsze pokolenia znają język sąsiada. Wyjątkiem są tereny przygraniczne.
Radio Wrocław nie odpowiada za treść komentarzy.